34 lata życia.Jeszcze niedawno wzdychałam do brzydkich chłopców z Kelly Family #truestory, a dziś w drogeriach szukam kremu na pojędrnienie skóry. Chyba to już jest ten moment, kiedy mogę nazwać się dojrzałą kobietą? Do ryczącej czterdziestki w końcu bliżej mi, niż dalej.
Dla świata z tradycyjnymi wartościami jestem totalnie skreślona. Nie dorobiłam się ani męża, ani dzieci, ani drzewa do zasadzenia, ani nawet domu z białym płotem. Ba! Nawet własnego mieszkania na kredyt nie posiadam. Mam za to rozwalającą się pralkę w wynajmowanej solo kawalerce. I zajebiście niewygodne łóżko. Kiedy dwa lata temu robiłam radosne podsumowanie swoich 32 lat życia, nie spodziewałam się, że już za chwilę będę miała przyspieszony kurs dorosłości. Taki master pro level, ale bez instrukcji obsługi i kuponu na darmową colę. Trochę szkoda, że nie uczą radzenia sobie z życiem w szkołach. Może zdążyłabym sobie wklepać kilka tipów do głowy? Wraz ze streszczeniem Nocy i dni?
Jak zmieniło się moje życie przez te dwa lata? O Panie! Zmieniło się o pińcet stopni! Chyba sam Thanos przyszedł i pstryknął palcami #pozdrodlakumatych. Jakbym wiedziała, że tak będzie, to bym szukała namiarów do dr. Emmeta Browna i jego wehikułu czasu. Wypierdzieliła z fotela Marty McFlya i sama powróciła do przeszłości.
34 sceny z życia na 34 urodziny
Przyszła. A potem sobie poszła.
Statystycznie ktoś na świecie musi przez to przejść i akurat trafiło na mnie. Scenariusz banalny jak z serialu „Jezioro marzeń”. W naszym życiu czasem pojawia się uczucie, które wydaje się nam tym największym na świecie. Spotyka się kogoś i ekscytuje, że owy ktoś jest jak twoje lustrzane odbicie. Tak jak ty lubi drinki z piwem imbirowym i rumem. Tak samo żartuje i potrafi posługiwać się zdaniami wielokrotnie złożonymi. Mówi to, co chcesz usłyszeć, daje poczucie, że jesteś kimś wyjątkowym. I jak już sobie wkręcisz do głowy to uczucie, to może się okazać, że wraz z nim idzie porządny cios w żołądek.
Bo całkiem przypadkiem odkrywasz, że tę wyjątkowość nieświadomie dzielisz jeszcze z kimś innym. Niby do tanga trzeba dwojga, ale jak się okazuje – są ludzie, którzy lubią tańczyć w trójkę. Czasem nawet w czwórkę! Twoje mistyczne i najważniejsze yin yang od dawna kreśli chińskie znaczki na nowej kartce, a tobie mówi, że to nie jest tak jak myślisz. I że jak zwykle się czepiasz. Kaśka Nosowska śpiewała, że serce jest pojemne jak przedwojenna wanna. Ja się przekonałam, że jak się w wannie zatka syfon, to bardzo boli.
Gdyby łzami, złymi emocjami i podeptaną wiarą w drugiego człowieka można było płacić za zakupy w sklepie, to do końca życia miałabym darmowe jedzenie w osiedlowym spożywczaku. Nie mam pięciu lat i kręconych włosów, żeby ślepo wierzyć, że miłość jest idealna i trwa wiecznie. Natomiast wciąż wierzę, że niezależnie od okoliczności i huraganów, zawsze trzeba być przyzwoitym człowiekiem i nie krzywdzić ludzi. Nieważne, jak bardzo jest ci z kimś nie po drodze. Jeśli coś cię na tej drodze uwiera, to zwyczajnie należy się z niej usunąć, a nie rozwalać ją buldożerem. Na własnych emocjach musiałam się przekonać, że jednak nie każdy się ze mną zgadza w tym temacie.
„Ogromnie boli myśl o chwili, w której nie będzie już następnych dni”
Jak już popłakałam nad złamanym sercem i trochę go pozamiatałam na kupkę, to pomyślałam sobie, że w roku 2017 nic gorszego na pewno mnie nie spotka. Wtedy przyszło do mnie życie i zapytało, czy chcę się założyć? W tym samym roku, po raz pierwszy namacalnie zetknęłam się ze śmiercią. Wkradła się do mojego rodzinnego domu zupełnie niespodziewanie. Długo nie wierzyłam, że przyszła. Bo ja ogólnie nie poddaję się tak łatwo, tylko działam. I myślałam, że tutaj też dam radę.
Kiedy dowiedziałam się, że mój tato umiera na raka zawalił mi się cały świat. Mój tata był dla mnie nie tylko tatą, ale również przyjacielem. Trzymał mi głowę w toalecie po pierwszych alkoholowych libacjach, przywoził ze szczeniackich randek i wspierał w każdym, nawet najdurniejszym pomyśle. Wysłuchiwał płaczów, narzekań i kłócił się bez sensu, mimo, że wiedział, iż to ja mam rację. Za „swoje dziewczyny”, czyli naszą babską czwórkę był gotowy oddać wszystko. Bronił nas jak lew i dbał, żeby niczego nam nie brakowało. Kiedyś napisał na kartce, że jak cokolwiek złego ma się nam stać, to on chce to wziąć na siebie. Nie chce aby któraś z nas cierpiała albo chorowała. Napisał i wcisnął w mury klasztoru, który zwiedzali z mamą. Ktoś go chyba usłyszał, ale nie wiem czy dobrze zrozumiał. Bo nie dość, że nam go zabrał, to jeszcze kazał mu cierpieć.
„Co śmierć weźmie, już tego człowiek nie dogoni….”
Dzisiaj wiem, że złamane serce to nie jest najgorsze, co cię może spotkać. Najgorsza jest bezsilność wobec przemijania i śmierci. Nie wiem czy życie bardziej da ci zrozumieć jak niewiele znaczysz, niż przez to, jak zabiera ci bliskich. Jak każe liczyć każdy oddech, uśmierzać ból, patrzeć jak ktoś gaśnie i nie pozwolić nic z tym zrobić. Mój tato umierał 3 tygodnie. Przez te 3 tygodnie trzymałam Go za rękę, słuchałam z Nim jego ulubionej muzyki, myłam Go, karmiłam i kazałam się nie poddawać. Od rana do wieczora leżałam na jego łóżku i opowiadałam mu o rzeczach, których wiedziałam, że nigdy nie doczeka. Mówił, że musi wyzdrowieć, bo trzeba zmienić brodzik w łazience, że może w końcu zaprowadzi mnie do ołtarza i że na wiosnę chciałby zabrać mamę do ich ukochanego Sandomierza. Zostawił te plany na wieczne niezrealizowanie.
Rozrywało mnie od środka jak granatem. Jak wychodziłam z Jego pokoju, to ryczałam. Z bezsilności i potwornego strachu. Wiedziałam, że za chwilę odejdzie, a ja nie mogę temu zapobiec. Kiedy umarł, wszystko w domu rodzinnym kojarzyło mi się ze śmiercią: zapach chusteczek myjących Dove, smak soku marchewkowego Kubuś, owocowe przeciery Bobovita i niebieski koc. Nie wiem czy wierzę, że umiera tylko ciało, a dusza jest wieczna. Na razie jedyne co wiem, to to, że jego śmierć wyrwała ogromną dziurę w mojej.
Czy po nocy przychodzi dzień? A po burzy spokój?
Cały rok 2018 przeleciałam praktycznie na autopilocie. Wewnętrznie byłam totalnym wrakiem, ale na zewnątrz nie pokazywałam tego w ogóle. Jak zdarzyło mi się rozkleić przy piwie, to słuchacz robił wielkie oczy, bo przecież taka jestem wesoła, taka żartownisia. A ja zwyczajnie nie chciałam żeby ktokolwiek mnie o coś pytał, bo zaliczyłby kopa z półobrotu.
Dużo podróżowałam, bo wydawało mi się, że podróże są doskonałą terapią na wszelkie smutki. Płakałam więc nad pizzą w Neapolu, głaszcząc osiołki na Santorini, jedząc langosza w Budapeszcie i tłumiąc wymioty na krętych drogach Wybrzeża Amalfitańskiego. Łzy leciały mi na trekkingach w Gruzji i w Tatrach. Nad pitą w Atenach i nad kawą w Armenii. Ryczałam w Izraelu nad Morzem Martwym i w Jerozolimie. Każde wejście do jakiejkolwiek świątyni wywoływało szloch, bo kojarzyło mi się z pogrzebem i z tym, że nie ma już taty. Nauczyłam się tak płakać, że nie było tego po mnie widać. Do tego dochodziła wewnętrzna złość i pytania, za co zbieram takie lanie od karmy, skoro idę przez życie nie robiąc bałaganu?
Miałam też chwilę krytyczną. W pewnym momencie chciałam, aby każdy człowiek na świecie się ode mnie po prostu odpierdolił i dał mi spokój. Zamknęłam się w sobie na amen, co było dość szokujące dla świata. Jestem totalnie potrzepaną i roześmianą ekstrawertyczką, a tu taki psikus! Tłumiony stres rósł we mnie jak ciasto drożdżowe. Gdybym mogła wtedy strzelać do ludzi, to skutecznie poradziłabym sobie z problemem przeludnienia naszej planety.
Idzie nowe! Oby kurde było lepsze!
Rok 2019 zaczęłam z przytupem, bo z biletami do Australii. Pomyślałam, że polecę w pizdu na koniec świata i tam zostawię wszelkie trawiące mnie smutki. Siedząc nad rzeką Yarra w Melbourne założyłam sobie, że ten rok będzie dla mnie rokiem przełomowym. Ale nie smutnych i smętnych przełomów. Bo zmęczył mnie bardzo ten Weltschmerz duszy. Psychicznie i fizycznie. Teraz chcę, żeby było najlepiej ever! Rozpacz i rezygnacja nie są odpowiedzią na wydarzenia, które podsuwa człowiekowi los. Widocznie tak ma być, że nie każdemu pisane bycie żoną Holywood. Pewne historie w naszym życiu po prostu muszą się wydarzyć, nawet jak ich nie chcemy.
Niczego nie zaplanowałam na sto pro. Ostatnie dwa lata nauczyły mnie, że Woody Alen ma rację. Bóg faktycznie śmieje się z naszych planów, jak mu o nich opowiemy. Małym drukiem w notesie zapisałam sobie 34 małe – wielkie rzeczy, które chciałabym w tym roku osiągnąć. Wiesz co jest najlepsze? Że niektóre już zrealizowałam! Kazik śpiewa, że los się musi odmienić. I ja mu wierzę. Wszak nie po to wychowano mnie na babę z jajami, żebym teraz te jaja zgubiła po drodze, co nie?
17 komentarzy
Fajnaś!
No teraz to prawie wypuściłam kubek z kakao z ręki z wrażenia na tak miłe słowa <3 Bardzo dziękuję:***
Delko, poza tym, że szalenie emocjonujący i pięknie napisany tekst, tylko szkoda, że na faktach, to muszę Ci powiedzieć, że, w całym naszym podobieństwie, u mnie się to odbyło sporo wcześniej. Potworna, pukająca do pokoju taty codziennie przez dwa lata śmierć w końcu wyłamała zamek, jak byłam jeszcze dzieciakiem. Przez złamane serducho przechodziłam dobre parę(naście?) lat temu i jeżeli dobrze czytam karty, to za chwilę na Ciebie może czekać najfajniejszy (zaraz po moim) facet świata, z którym wyruszycie gdzieś w świat na trzy lata, a Ty nauczysz się bardziej cieszyć z tego, że miałaś takiego świetnego tatę, niż płakać, że go już nie masz.
Daj znać, czy miałam rację 🙂 <3
Kochana, jak mam nadzieję, że jesteś lepsza niż Wróżbita Maciej 😁😁😁I karty wkrótce podsuną mi polskiego Benicio Del Toro❤️😁
pojęcia nie miałam, ża masz za sobą aż tyle i tak trudnych dni. w sumie to od 3 dni pisze ten komentarz i jeszcze nie zdążyłam wymyślić nic mądrego. trzymam kciuki za realizację tych 34 punktów i żeby od 2019 w życiu Delko działy się tylko rzeczy dobre i piękne!
bardzo mi sie podoba jak piszesz. Dużo emocji i energii w tych słowach jest. Trafiłem przypadkiem ale czuję że zostanę na dłużej. Biorę się za eksplorowanie kolejnych wpisów. Oby tak dalej 🙂
Lubię gryzmolić słowa i cieszę się niezmiernie, że znajduję one entuzjastów:)
Trudno cokolwiek napisać, co by nie było banałem w takiej sytuacji. Odchodzenie innych boleśnie uwiadamia nam też własną śmiertelność…
Jedyne, czego mogę życzyć, to zrealizowania tych 34 planów i odwrócenia losu…
Dziękuję Ci bardzo i mam nadzieję, że skreślę je wszystkie z adnotacją – zrealizowane:):) Ślę uściski!
Madziu , bardzo lubię Twoje teksty , pełne ciekawego spojrzenia na świat , dostrzegania wielu szczegółów otaczającego nas świata .
Twoje zdrówko 🥂🍾
Dziękuję i jestem wzruszona:) Widzi Pani, dobrze, że jednak nie poszłam w ułamki i tabliczkę mnożenia 😀 😀
To rzeczywiście nie były łatwe dwa lata. A w sumie się zdziwiłam, że to wszystko wydarzyło się w ciagu 2 lat, wydawało mi się, że jakoś więcej czasu minęło. Wzruszyłam się czytając. I rzeczywiście dobrze się nauczyłaś płakać wewnętrznie, bo łez izraelskich nie widziałam.
Najlepszego raz jeszcze 🙂
A widzisz, a płakałam dość często:):) Ściskam i do zobaczenia niedługo:)
Kochana…Bardzo wzruszający wpis. Dziękuję Ci za ten tekst, bo odnajduję w nim siebie. Współczuję Ci tych ekstremalnie trudnych doświadczeń, bo choć są częścią naszego istnienia to nie ma na nie właściwego momentu. Sama od jakiegoś czasu uprawiam taki śmiech przez łzy, bo lekcje które dostaję od życia są tak trudne, że jedyne na co mam ochotę to zgłosić nieprzygotowanie. Cały ten insta świat dodatkowo utwierdza w przekonaniu, że takie trudne sytuacje spotykają tylko nas, podczas gdy reszta wiedzie idealne życie w swoich drogich apartamentach z doskonałymi partnerami u boku. Dlatego wiedz, że nie jesteś w tym wszystkim sama, a ja jestem na to żywym dowodem. Cytat W. Alena to moje motto od ponad dekady😉. Wszelkiej pomyślności i szczęścia wbrew całemu światu 😘❤
Pamiętam Twój tekst i muszę powiedzieć, że w kwestii nieprzygotowania to możemy sobie podać rękę. A nawet dwie:) Ściskam i całuję i wiedz, że jestem:***
Prawie się popłakałam, czytając… Brawa za jaja i odwagę! Wszystkiego dobrego i żebyś nie miała już żadnych powodów do włączania ponownie autopilota 🙂
Bardzo Ci dziękuję :***