Kolorowe skutery oparte byle jak o pobielane ściany. Pranie gęsto rozwieszone nad głową, tak pachnące proszkiem, że aż gryzło w nos. Ciasne uliczki pełne kwiatów, echo kroków odbijających się od nierównego bruku, tłuste palce po smażonych kalmarach, leniwa kawa w barze przypominającym bardziej kiosk z gazetami, niż kawiarnię, charakterystyczna woń ciągnąca się wiatrem od morza i zapach zgrillowanej szynki prosciutto na chrupiącej bagietce. Tak zapamiętałam i zawsze pamiętać będę Apulię – region przycupnięty na samym koniuszku włoskiego buta.
Apulia to fantastyczny i pełen niesamowitych zwrotów akcji skrawek południowych Włoch. Nie wiem co się wyprawia na tej szerokości geograficznej, ale włoskie południe ma szczególny klimat. Czy to Neapol, czy Wybrzeże Amalfitańskie czy Sycylia – wszędzie człowiek roztapia się w środeczku jak lody śmietankowe w upalny dzień. Czy to zasługa słońca? A może serdecznych mieszkańców? Albo kuchni pełnej soczystości i świeżości? Nie umiem tego określić, ale jedno jest pewne – gdyby południowe Włochy były mężczyzną, to bez wahania wskoczyłabym im do łóżka na pierwszej randce!
Apulię zwiedzałam w okresie zimowym. Poza sezonem, poza tłumem i poza wszelkim pośpiechem. Wskakiwałam do pociągów regularnie krążących między białymi miasteczkami, piłam sok z czerwonych pomarańczy na litry, jadłam owoce morza, spacerowałam po niezatłoczonych jeszcze uliczkach, wgryzałam się w kanapki pełne sera i szynki kupione gdzieś w przydrożnych sklepikach, dopychałam to wszystko pizzą i podpatrywałam włoskich dziadków przesiadujących na ławkach, szukając w ich uśmiechach przepisu na radosne i słodkie nicnierobienie. Jak dorosnę chcę być taka jak oni.
Moja Apulia to podróż do 7 cudnych miejsc. Ciężko mi określić, gdzie było najpiękniej, dlatego pokażę Wam każde, a Wy zdecydujecie, do którego udacie się najpierw. Bo udać się musicie, to już postanowione. Apulia nie może zbyt długo czekać na Waszą miłość!
Apulia – szlakiem najpiękniejszych miasteczek i najlepszych smaków
Bari – pranie, makaron i focaccia
Słyszałam opinie, że Bari to najbardziej nijakie miasto wśród wszystkich w Apulii. Nie wiem na kanwie czego się urodziły te rewelacje. Być może dlatego, że to stolica regionu i nie ma tego charakterystycznego mikroklimatu białych miasteczek? W każdym razie, ja uważam, że Bari ma niesamowity urok. Słynie głównie z makaronu orecchiette, którego produkcję możecie podpatrzeć w starej części miasta – Bari Vecchia.
Jest tutaj mała uliczka Arco Basso znana bardziej jako Strada delle orecchiette. W wąskim przejściu stoją rozłożone stoły, a przy nich rezolutne panie, które dzień w dzień wyrabiają apulijski makaron, a następnie wrzucają go na te drewniane, sprzedażowe blaty. Na całej szerokości ulicy niemal każde drzwi do kuchni są otwarte, a w środku pachnie ciepłem i domem. Za zgodą można zaglądnąć na chwilę i zobaczyć, jak sprawne ręce pieczołowicie kleją każdy fragment tego makaronowego dobra. To tradycja przekazywana z pokolenia na pokolenie, prawdziwa istota lokalności regionu. Poczujcie ten klimat.
A jak już wyjdziecie z makaronowej uliczki to włączcie tryb szwendaczki. Zaopatrzcie się w jeszcze ciepłą focaccię barese i ruszcie przed siebie po Bari Vecchia. Miejsc do zgubienia się, do posiadówek przy kieliszku wina, do przyjemnego podpatrywania codzienności znajdziecie tu nieograniczoną ilość. Waszym przewodnikiem niech będzie unosząca się po całej dzielnicy intensywna woń świeżego prania.
Dzień możecie zakończyć spacerem po nadmorskiej promenadzie, która zaprowadzi Was wprost do targu rybnego. Czujecie niedosyt? Możecie jeszcze zatoczyć spacerowe koło i wpaść na Via Sparano da Bari – główną i elegancką ulicę handlową. Mnie ona niezbyt porwała, gdyż ja kocham włoską ciasnotę krętych i rozwrzeszczanych uliczek, ale na zakupy jest idealna. Na Bari polecam Wam zarezerwować max 1-2 dni zwiedzania. Po Bari najlepsze dopiero przed Wami.
Polignano a Mare – miasteczko jak z pocztówki
Chociaż wyobrażałam sobie to miejsce zupełnie inaczej, wpadłam w zachwyt nieoczekiwany. Myślałam, że będzie dużo nadęcia, dużo ludzi i wielkie nic, a było po prostu przecudnie. Polignano a Mare to stromy klif, na którym ktoś niedbale poprzyklejał białe domki, a potem podlał wszystko tak turkusową wodą, że patrzenie w jej toń raziło po oczach. Taka kombinacja nie mogła się nie udać. Każdy się na to nabierze. Polignano a Mare czaruje bardziej, niż niejeden łobuz czyhający w kącie na nasze niewinne, spragnione miłości serduszko.
Co warto zrobić w Polignano a Mare? Polecam poszukać na ścianach twórczości tajemniczego artysty Il Flâneur, który od lat krąży po mieście, zostawiając na murach, okiennicach i drzwiach różne aforyzmy oraz wiersze.
Znajdźcie tarasy, skąd widok pocztówkowej plaży Lama Monachile wydaje się być czymś nierealnym. Stańcie pod pomnikiem Domenico Modugno i zanućcie słynne na cały świat Nel blu dipinto di blu. Jeśli nie pamiętacie słów piosenki Volare, to nie przejmujcie się, na promenadzie wisi nad głowami przechodniów cały tekst z nutkami.
Zaglądnijcie do działającego od 1935 roku Baru Gelateria Mario Campanella (Il Super Mago del Gelo), gdzie wypijecie legendarną już specjalność lokalu – kawę pomieszaną ze skórką z cytryny, lodami i domowym amaretto. Kilka kroków dalej znajduje się słynny lokal Pescaria, w którym zjecie pyszne owoce morza. Specjalnością jest tu buła z ośmiornicą, która moim zdaniem robi wiele hałasu o nic. Lepiej zamówić kalmary lub smażone krewetki. To turbo popularna i oblegana miejscówka jedzeniowa, dlatego oczekując na swoją kolej, śmiało możecie wrzucić do brzuszka kilka małych ziemniaczanych pulpecików, ze znajdującego się nieopodal sieciowego streetfoodu Spritz e Polpete.
Polignano a Mare to miasteczko może i na wskroś turystyczne i napakowane ludzką masą zwiedzającą (podobno w sezonie są takie tłumy, że nie da się przejść po uliczkach), ale na Boga – trzeba Wam zobaczyć tę apulijską perełkę!
Monopoli – Apulia w pełnej krasie
Jeśli miałabym wskazać miasteczko, które oddaje Apulii całą jej apulijskość to zdecydowanie wybrałabym Monopoli. Białe i kręte uliczki (a w przypadku mojego zwiedzania – kompletnie puste!) udekorowane kwiatami, straganami z owocami oraz wszędobylskimi (a jakże!) wiszącymi nad głową sznurami z praniem, to senne marzenie każdego włochofila. Gdyby poziom włoskości mierzono jakimś licznikiem, to w Monopoli wywaliłoby skalę!
Mało? To dodajcie do tego wizytę w Porto Vecchio (starym porcie) i przepyszne owoce morza jedzone w przypadkowo znalezionej, ale fenomenalnej restauracji La Baia przy ulicy Corso Pintor Mameli. Smak ich smażonych kalmarów wciąż mam na języku. Monopoli podziała na Was euforyzująco, jestem tego pewna. Koniecznie zaznaczcie go sobie pinezką na Waszej apulijskiej mapie miejsc wartych odwiedzenia.
Locorotondo – tu Apulia kołem się toczy
Niewielkie Locorotondo z kolistą starówką trafiło kiedyś na listę najpiękniejszych małych miasteczek Włoch. Jak dla mnie powinno też trafić na listę miejsc totalnie zaczarowanych. Aż dziw bierze, że na tak małej powierzchni zdołano upchać tak wiele. Może i nie znajdziecie tutaj zbyt wiele zabytków, ale są za to urocze placyki i uliczki, które toną w kwiatach, dekoracjach, przemyślanych detalach i oczywiście – w sznurach z praniem (czy Włosi mają jakiś fetysz prania?)
Spacer po Locorotondo to prawdziwa uczta dla zmysłów. Znajdźcie koniecznie niewielki kościół San Nicolo wciśnięty niepozornie pomiędzy jeszcze mniejsze kamieniczki, w którym freski na sklepieniu zrobią Wam jedno wielkie WOOOW w głowie. Małe jest piękne i Locorotondo przekona Was o tym najlepiej!
Alberobello – Apulia klasyczna
Apulia ma swój znak rozpoznawczy, a imię jego to Alberobello. Mieścina z tysiącem zbudowanych na planie koła i zwieńczonych stożkowymi dachami domków, to kraina nie wiadomo skąd przeniesiona. Być może z baśni, być może z Hobbitonu. Majaczące na horyzoncie słynne trulli, między którymi wiją się raz w górę, raz w dół brukowane uliczki, to widok niezapomniany.
I jeśli chcecie schować go sobie do swojego prywatnego pudełka cudów, przyjedźcie tutaj poza sezonem. W okresie od wiosny do jesieni w Alberobello widać głównie morze ludzkich głów, a o pustych ulicach można sobie pomarzyć. Luty był jak dla mnie idealnym wyborem. Niemal cała zona trulli, czyli strefa z największą ilością domków trulli była pusta i można było sobie domkować do woli.
A może chcielibyście przeżyć niezapomnianą przygodę i zamieszkać w takim domku? Nic prostszego! W linku afiliacyjnym zostawiam Wam namiary na świetną miejscówkę noclegową w cudownym domku trulli. Zachęcam do rezerwowania, bo to doświadczenie naprawdę niezwykłe!
Co jeszcze w Alberobello może potencjalnie skraść Wam serce? Uroczy kelnerzy w Central Barze, w którym codziennie jadłam pistacjowe rogaliki i piłam sok z pomarańczy. Lokal La Pagnottella, gdzie po męczącej podróży zjadłam najpyszniejsze panini świata, napakowane pod korek szynką i mozzarellą. O, także sprzedawca w lokalnym sklepie spożywczym, który z czynności krojenia mortadeli i wyławiania z solanki kawałków sera robi pełne pasji i dziwnej namiętności show. Jasne, że Alberobello jest turystyczne, nie przeczę, ale gdy znikną tłumy, pokazuje swoją autentyczność. Wpadnijcie tu dwa dni, nie tylko pośpiesznie i przejazdem, a zobaczycie o czym mówię.
Noci – Apulia totalnie poza utartym szlakiem
To miasteczko znalazło się w planie zwiedzania zupełnie przypadkiem. Przyjechałyśmy tu z Maleną, moją towarzyszką podróży raz, że z ciekawości, dwa – na zupełną pałę. Sprawdzałyśmy na mapie co jest w miarę blisko Alberobello i gdzie można się szybko przemieścić pociągiem. I tak trafiłyśmy do Noci – miasta, w którym serio byłyśmy jedynymi turystkami.
Noci to zdecydowanie miasto poza utartym szlakiem. Trochę zapomniane przez świat turystyczny, a także przez…młodość. Spacerując po odbywającym się targu warzywno-owocowym, a także kręcąc się między uliczkami, spotykałyśmy praktycznie samych starszych ludzi. Na głównym placu miasta, dziarskich dziadków na jeden metr kwadratowy było tak dużo, że zastanawiałyśmy się, czy to nie jest to jedno z włoskich miast, w których rząd w ramach walki z odpływem mieszkańców oraz pustoszeniem historycznych miejsc, nęci wysokimi dopłatami za przyjazd i zamieszkanie.
Pijąc sok z pomarańczy i gawędząc przy szynce parmeńskiej z przemiłym sprzedawcą w delikatesach Panpieno, przez myśl przebiegło – a może by tak….?
Noci jest cudowne. A jeśli traficie na lokalny targ tak jak my, to ta cudowność poszybuje w górę razy milion. Nieśpieszność i powolne nasycanie zmysłów ciszą to główne atrakcje tego miasteczka. Wyjedziecie stąd nakarmieni nie tylko w ciele, ale i na duszy.
Turi – zaskakująco interesujące miasteczko
Gdyby nie przesiadka autobusowa, nie trafiłabym tu pewnie nigdy i nie odkryła, że Turi to miasteczko pełne fantastycznych zaskoczeń! Czekając na transport do Alberobello, z czystej ciekawości poszłyśmy sprawdzić z Maleną, co się skrywa za potężnym murem miejskim. I muszę Wam powiedzieć, że skrywa się całkiem dużo dobrego!
Sieć niebotycznie ciasnych i wybrukowanych uliczek, wieża zegarowa z 1892 roku, średniowieczne zabudowania, balkony z kutymi żelaznymi balustradami, a nawet nieśmiałe malunki streetartowe. Do tego brak żywej duszy wokół, który dodatkowo wprowadzał w nastrój ni to grozy, ni ekscytacji. Miasteczko jest bardzo przyjemne i zdecydowanie polecam Wam go nie omijać podczas zwiedzania Apulii. Miło się zaskoczycie!
Apulia na talerzu – co warto spróbować z apulijskiej kuchni?
Będąc w Apulii należy dużo zwiedzać i dużo jeść. Region słynie z doskonałej oliwy, owoców morza, wspomnianego już wyżej makaronu, a także słonych przekąsek. Co warto wrzucić na talerz będąc w Apulii?
Na pewno słynne i typowe danie apulijskie czyli orecchiette con cime di rapa – makaron z rzepą brokułową. Nie brzmi i w sumie też nie wygląda to danie zbyt zachęcająco, ale zapewniam Was, że smakuje wybornie! Co z oczu, to do brzuszka!
Koniecznie musicie spróbować chrupiącej focacci farese. Bardzo polecam Wam lokal Panificio Santa Rita w Bari, w którym nie tylko kupicie tę tradycyjną i lokalną przekąskę, ale również zadurzycie się w pięknym panu, który ją tutaj sprzedaje. No powiem Wam, że jak zaczął kroić mi focaccię z dziką werwą i nucić coś pod nosem tym swoim gardłowym tonem, to Bóg mi świadkiem – od razu chciałam się zamienić miejscami z tym kawałkiem ciasta i być ugniataną przez te silne i wprawne ręce! Jeszcze nigdy kupowanie jedzenia nie wprawiło mnie w taką ekstazę 😀
W Bari spróbujcie także smażonej polenty czyli sgagliozze. To jeden z najlepszych streetfoodów w tej części Włoch. Mega popularną miejscówką, do której ustawiają się kolejki (po równo turystów i mieszkańców) jest niewielki lokal uroczej, starszej pani o imieniu Maria, która przygotowuje podobno najlepsze sgagliozze na świecie. Jadłam smażoną polentę pierwszy raz w życiu, także nie mam porównania, ale potwierdzam, że było to doświadczenie nieliche! Szukajcie małego okienka, przy którym stoi wielki gar wrzącego oleju na Piazza Federico II di Svevia.
Apulia to również wspaniałe owoce morza. Najlepsze jadłam w lokalach wymienionych już wyżej, w Monopoli i Polignano a Mare. Nie pomińcie ich w Waszych kulinarnych wędrówkach!
Warte spróbowania są różne wariacje panini. W większości delikatesów oraz w lokalnych sklepikach przygotują Wam na świeżo panini z wybranymi przez Was dodatkami. Dajcie się kulinarnie uwieźć także przez panzerotti czyli pierogi w kształcie półksiężyca nadziane mozzarellą i pomidorami, a także przez taralli – prawdziwy symbolu Apulii. To krążki z ciasta przypominające w smaku paluszki chlebowe. Wszystko to suto podlewajcie winem z regionu i świeżym sokiem z pomarańczy, który jak słowo daję, we Włoszech smakuje najlepiej na świecie.
Apulia nie rozczarowała mnie ani trochę. Być może nie jestem obiektywna, bo każdy wyjazd do Włoch sprawia, że będąc już na miejscu, cała staje się wyłącznie chceniem – nowych smaków, miejsc, ludzi i przeżyć. Nic mi nie przeszkadza – ani chaos, ani krzyki, ani brudne ulice. Kocham ten stan w iście podziczały sposób.
Nie wiem co takiego Włochy mają w sobie, ale ofiarowałam im część siebie na wieczne nieoddanie i mam nadzieję, że będziemy tak ze sobą flirtować do późnej starości. A, że kolejny wypad na włoskie przygody już za chwilę – bądźcie gotowi na nową porcję uniesień!