Bangkok w moim podróżniczym życiu nie istniał wcale. Nigdy nie byłam przesadną entuzjastką azjatyckich klimatów i muszę przyznać, że obszar Azji Południowo-Wschodniej nie powoduje u mnie szybszego bicia serca. Długo żyłam w przeświadczeniu, że raczej na pewno nie zagoszczę w tym rejonie świata. A potem bez ładu i składu kupiłam bilet do Australii z przesiadką w Bangkoku.
Na myśl o azjatyckim chaosie, brudzie, zatruciach pokarmowych i komarach z dengą, moje całe jestestwo ogarnęła panika. Snułam tak czarne scenariusze, że nawet na ostatnim kręgu piekielnym nie panują takie mroki, jakie wtedy zagościły w mojej głowie. A najśmieszniejsze było to, że w Bangkoku miałam spędzić raptem dwa dni! Spryskana silnym detergentem na komary, uzbrojona w odkażacze, zamknięty na klucz bagaż oraz dziesięć zdrowasiek, postawiłam zalęknioną stopę na międzynarodowym lotnisku Suvarnabhumi w Tajlandii. No i przepadłam.
Gdyby szaleństwo mogło mieć imię, to rodzice z pewnością nazwaliby go Bangkok. Gdyby mogło czuć smak, to byłby to rybny sos pomieszany z zielonym curry. Gdyby mogło poczuć zapach, to czułoby mieszankę spalin, duszących kadzideł i aromatów z ulicznych garkuchni. Gdyby mogło widzieć, to zobaczyłoby intensywne barwy, a gdyby słyszało, to utonęłoby w milionach dźwięków i odgłosów.
Bangkok jest fascynujący w swoim zagmatwaniu. Nawet w dwa dni potrafi człowieka połknąć, wypluć, omamić i zszokować. Jest też dość trudnym i nieoczywistym miejscem. Zwiedzanie Bangkoku było dla mnie niesamowitym przeżyciem. Wdychając wilgotne powietrze czułam to miasto każdym zmysłem i każdym porem skóry.
Miałam czas zaledwie na liźnięcie tego wielkiego miasta, ale mimo to chcę Wam pokazać Bangkok moimi oczami. Notatki pachną mi jeszcze pad thaiem i lepią się od soku z mango. Chodźcie, pójdziemy poszukać wolnego stolika i pogadamy o tym, co mi się podobało, a co nie podobało w Bangkoku.
Bangkok w dwa dni – najważniejsze atrakcje i miejsca warte zobaczenia
Wielki Pałac Królewski w Bangkoku
Mówię Bangkok, widzę Wielki Pałac Królewski. To miejsce to absolutne must see w Bangkoku! Kompleks powstał w 1782 roku i zajmuje przeszło 160 hektarów. Pałac Królewski mieści w sobie rezydencje rodziny królewskiej, pawilony administracyjne i świątynię Szmaragdowego Buddy. Został zaprojektowany tak, aby król nie musiał za często (albo wcale) opuszczać murów pałacu.
Tutaj zetkniecie się z taką ornamentyką, mixem stylów architektonicznych i kolorami, że szczęka opadnie Wam tuż po przekroczeniu bram. Na terenie kompleksu leży wspomniana wyżej Wat Phra Kaeo – niezwykle ważne, jeśli nie najważniejsze miejsce kultu Tajów. W tej świątyni znajduje się bowiem posąg Szmaragdowego Buddy, najbardziej czczonego wizerunku w Tajlandii.
Na Wielki Pałac Królewski warto poświęcić sobie pół dnia. Zanim jednak oddacie się duchowej kontemplacji, uzbrójcie się w cierpliwość, bo jak na najważniejszą atrakcję Bangkoku przystało – trzeba przygotować się na dziki tłum ludzi i czekanie w kolejkach. Ja byłam w godzinach popołudniowych i było w miarę ok. Na miejscu obowiązuje stosowny strój (zakryte nogi, ramiona). Spakujcie do plecaka coś zwiewnego do okrycia albo luźne spodnie z długimi nogawkami. Kupno odpowiedniego stroju w kasie przed wejściem jest dość drogie, a możecie przecież przeznaczyć te bathy na pyszną szamkę, czyż nie?:)
Wat Pho – Świątynia Leżącego Buddy w Bangkoku
Sąsiadująca z Wielkim Pałacem, Świątynia Leżącego Buddy to kolejne miejsce w Bangkoku, które warto zobaczyć, i które na pewno zrobi na Was ogromne wrażenie! Wat Pho (oficjalna nazwa to Wat Phra Chetuphon) skrywa w swoim wnętrzu liczący 46 metrów długości i 15 metrów wysokości posąg leżącego Buddy.
Wat Pho to największa i najstarsza świątynia w Bangkoku, a rzeczony posąg to największy tego typu w kraju. Ale nie tylko dla tych wszystkich NAJ warto tu przyjść. Przy świątyni działa również tradycyjna szkoła masażu tajskiego, więc jeśli chcecie poczuć Bangkok nie tylko wszystkimi zmysłami, ale również wszystkimi częściami ciała (nawet tymi, o których istnieniu nie macie pojęcia), to koniecznie tu zaglądnijcie!
Wat Arun – Świątynia Świtu w Bangkoku
Jeśli miałabym wskazać, którą świątynię trzeba koniecznie zobaczyć w Bangkoku, to zdecydowanie mój wybór padłby na Wat Arun czyli Świątynię Świtu. Według mnie to najpiękniejsze miejsce w całym mieście! Dojazd do Wat Arun zapewnia regularna i całkiem sprawna komunikacja wodna. Najlepiej dotrzeć tu tramwajem wodnym z przystani Tha Tien, która znajduje się niedaleko Wat Pho.
Z perspektywy wody monumentalność Wat Arun jest naprawdę piorunująca! Symbolem świątyni jest 79-metrowa pagoda, w całości zdobiona kawałkami porcelany. We wschodzącym i zachodzącym słońcu lśni i skrzy się tak, że człowiekowi dosłownie odbiera mowę. Świątynia pełna jest fascynującej i mitycznej symboliki, której zgłębianie jest przeżyciem niemal duchowym! Wat Arun to jedyny w Tajlandii obiekt, który stworzono w duchu architektury khmerskiej. W planie zwiedzania Bangkoku obowiązkowo musicie sobie wpisać Wat Arun!
Rejs rzeką Menam w Bangkoku
Rejs po rzece Menam i wlepianie wzroku w jej brudne odmęty to jedna z propozycji, które warto rozważyć będąc w stolicy Tajlandii. Z resztą każde miasto na świecie, które położone jest nad wodą trzeba zobaczyć z perspektywy wody. W Bangkoku niesamowicie wygląda kontrast starego z nowym.
Nowoczesne wieżowce biją się w krajobrazie o uwagę z rozpadającymi się domkami na palach, a gdzieś między nimi majaczą dachy buddyjskich świątyń. Po Menam pływają nowoczesne łodzie, a także statki żywcem wyciągnięte z poprzedniej epoki. I jak to w Bangkoku bywa, nawet na rzece panuje niebywały ruch i chaos. Polecam również zagłębić się w gwar między kanałami wodnymi, gdyż rzeczny styl życia i tradycyjny handel wodny wciąż są w Bangkoku żywe i praktykowane.
Ulica Khao San Road w Bangkoku
O legendarnej ulicy Khao San Road w Bangkoku słyszał lub czytał każdy, kto chociaż raz zamarzył o dalekiej i pełnej przygód włóczędze z plecakiem. Ta niewielka uliczka w tym wielkim mieście to mekka wszystkich plecakowców, którzy jeszcze nie określili statusu związku ze swoją podróżą. Jedną nogą już chcą wpłynąć na ekscytujące i nieznane lądy, ale drugą nadal chcą czuć bezpieczny grunt pod nogami. Khao San Road skupia w sobie wszystkie te pragnienia.
Znajdziecie tu bazary, mnóstwo knajp z jedzeniem, salony masażu i hostele. Jest też McDonald i Burger King, które są bezpieczną namiastką domu i sprawiają, że człowiek nie czuje się jak w oddalonej od cywilizacji dziczy. Dość zabawnie spacerowało mi się po Khao San Road. Zjadłam tu najdroższe pad thai podczas całego pobytu Bangkoku, ale też z rozrzewnieniem patrzyłam na tych wszystkich młodych ludzi, którzy właśnie tu zaczynają wielką przygodę życia.
Nieśmiało podpatrywałam jak taszczą na plecach swój dobytek i ściskając w jednej ręce milk shake’a, a w drugiej Iphone’a – zawierzają swój los drodze. Trochę im nawet zazdrościłam, bo sama nigdy nie odważyłam się rzucić na tak głęboką wodę. Mocno też kibicowałam, bo wiem, że taka podróż to realizacja zuchwałych marzeń, a tym zawsze mówię tak! Być może kiedyś też to zrobię i spotkamy się na Khao San Road? Kto wie! Wypatrujcie dobrze między straganami z mydłem i powidłem:)
Przejażdżka tuk tukiem w Bangkoku
Jazda tuk – tukiem po zatłoczonych ulicach Bangkoku jest nierozerwalną częścią pobytu w stolicy Tajlandii. I mimo, że i tak prędzej czy później zostaniecie orżnięci na cenie, pojedziecie okrężną drogą do miejsca docelowego, to warto chociaż raz wsiąść do tego małego pojazdu i zadrżeć kilka razy o swoje życie na skrzyżowaniach.
Co się nawdychałam spalin to moje, ale ilość wrażeń, jaką dostarczyło mi przejechanie z punktu A do punktu B na pewno jeszcze długo będę pamiętać. I jasne – ja też przepłaciłam. Nawet dwa razy.
Chinatown w Bangkoku
Chińskie dzielnice w każdym mieście świata robią na mnie wrażenie (no, może w Sydney nie), ale Chinatown w Bangkoku to już przeszło samego siebie! Mnogość barw, dźwięków i tłumów wrzuca oszołomionego człowieka do tego wrzącego kotła niemal z takim samym impetem, jak wrzuca się kurczaka i tofu na skwierczący olej. Chinatown w Bangkoku znajduje się w jednej ze starszej części miasta, a początki istnienia tego miejsca sięgają roku 1782. Po tajsku Chinatown nazywa się Yaowarat i właśnie stąd swoją nazwę zawdzięcza główna ulica chińskiej dzielnicy – Yaowarat Road.
Do Chinatown można dostać się metrem (stacja Hua Lapong) lub łodzią. Nieważne, którą opcję wybierzecie, ta dzielnica wchłonie Was ekspresowo jak makaron wchłania bulion! Dobrze tu zjecie, kupicie wszystko czego tylko nie będziecie potrzebować, a do tego dostaniecie solidną dawkę prawdziwego, azjatyckiego zgiełku. Wasze zmysły będą po równo dopieszczone, rozdrażnione i zaspokojone.
Jeśli będziecie mieli taką sposobność, to zaplanujcie zwiedzanie Bangkoku w okresie Chińskiego Nowego Roku (daty przypadają na koniec stycznia – początek lutego). Mnie udało się zobaczyć tradycyjny korowód z okazji rozpoczynającego się Roku Świni. Borze Szumiący, ależ to była eksplozja muzyki, fajerwerków i niesamowitości! Stałam i patrzyłam na to wszystko z otwartą od wrażeń gębą! A potem oddałam się kompulsywnej konsumpcji Mango sticky rice.
Tajska kuchnia – a jedzże człowieku ile możesz!
Przed wyjazdem do Azji przygotujcie mentalnie swój brzuszek na to, że w wielkim Bangkoku czeka go wielkie żarcie. Takie przez gigantyczne Ż, albowiem tajskie jedzenie jest po prostu omnommnomn! Uliczne jedzenie w Bangkoku to słówko-klucz, otwierające wszystkie bramy do kulinarnego zwiedzania miasta.
Jeden dzień możecie spokojnie poświęcić na gastrouciechy, bo tych znajdziecie tutaj co nie miara! Tajski streetfood możecie smakować rano, wieczór, we dnie w nocy i niechaj coś na trawienie będzie Wam do pomocy. Pad thai, ostre curry, słodkie mango, smażone makarony z warzywami….Matkobosko od pełnych brzuszków – Bangkok to kulinarny raj!
Co dobrego jadłam w Bangkoku? Ale jasne, że nacierałam się pad thaiem jak zła! Co prawda, moja hipochondryczna natura nie dała mi się w pełni nacieszyć tajską garkuchnią, bo zewsząd widziałam czyhające na mnie żółtaczki, dury brzuszne i rozstroje żołądkowe, a jak już mi przeszło i ostał się tylko lęk przed dengą to już musiałam wylatywać do Melbourne:) Nadrobię to na pewno, Budda mi świadkiem!
Wat Saket w Bangkoku – Złota Góra i 318 stopni do wytchnienia
Świątynia Wat Saket w Bangkoku leży trochę dalej od głównych atrakcji miasta i co postanowiłam zrobić z tym faktem? Ach, wymyśliłam, że pójdziemy sobie doń na piechtę, gdyż tak przecież najfajniej zwiedza się miasto! No pewnie. Zwłaszcza w Azji, gdzie pot leje się z człowieka wiadrami, a wilgotność powietrza sprawia, że czujesz się jak w saunie, w której dodatkowo ktoś podgrzewa cię suszarką.
Nie popełniajcie tejże aktywności i zaplanujcie wizytę w Wat Saket mądrzej niż ja! Po dotarciu na miejsce czeka Was wspinaczka po 318 stopniach, aż do 58-metrowej stupy, która zwieńczona jest złotą kopułą. Jak już przestaniecie dyszeć i charczeć ze zmęczenia, to Waszym oczom ukaże się spektakularna panorama Bangkoku, a na zmęczone ciało oczekiwać będzie chwila wytchnienia w chłodnych murach świątyni. Pachnie tu kwiatami składanymi przez Tajów i drzewem sandałowym. Do tego panuje taki przyjemny spokój. Może przez to, że przechowywane są tu relikwie Buddy?
Refleksje o Bangkoku na koniec
Nigdy nie sądziłam, że dwa dni w Bangkoku sprawią, iż będę chciała wrócić do Azji. Jestem zwolenniczką surowych i górskich klimatów, nie znoszę robali i wilgotnego powietrza, a mimo to rozkrzyczany, duszny, brudny i chaotyczny Bangkok jakimś cudem znalazł do mnie drogę. Dałam się wciągnąć w jego sidła i czułam się w tym 9-milionowym mieście całkiem dobrze. Wydaje mi się, że oczarowała mnie totalnie inna optyka i egzotyka, których nie doświadczam aż tak często w swoich podróżach, bo wybieram miejsca, które mają jakieś wspólne mianowniki. I nagle bum! Na drodze stanęła mi Tajlandia. W odkrywaniu świata chyba każdy z nas szuka czegoś, co pozwoli wyrywać się nam ze znanych kątów i wrzuci do całkowicie nieznanej krainy przygód, kolorów, smaków i zapachów. Tak właśnie zrobił ze mną Bangkok – pokazał mi jak wiele fascynujących rzeczy skrywa przede mną Azja.
Ale Bangkok ma też swoją ciemną stronę i myślę, że w całej feerii jego barw nie należy o niej zapominać. Nie ukrywam, że boli mnie ta ciemna i mniej pocztówkowa strona miasta, z którą nie czarujmy się – przeciętny turysta niewiele może zrobić. Bo to, że nie godzę się na widok starych i obleśnych dziadów, tulących do swoich spoconych koszul młode Tajki nic nie zmieni. To, że ogarnia mnie niemoc oraz złość kiedy słucham o wykorzystywaniu dzieci do ciężkiej pracy, o sprzedawaniu ich na potrzeby seksturystyki dla europejskich dewiantów – nadal nic nie zmienia.
Tajlandia to nie tylko kolorowy folder i Kraj Uśmiechu. To również kraj ogromnej biedy, w którym ludziom ogranicza się wolność słowa i podsuwa scenariusze na życie, którego w dużej mierze mieszkańcy nie chcą ale muszą wieść. Nie mam pojęcia czy to się kiedyś w Tajlandii zmieni i czy w ogóle jest na to szansa, ale targując się zawzięcie w tuk-tuku o kilka groszy warto o tym pamiętać.
16 komentarzy
Azja Płd-Wsch nie jest taka zła, tyle lat już się tam szwendamy i nigdy nic złego się nie przytrafiło, no może poza ugryzieniem przez małpę… 😀 Ale żyjemy!
O nie, po ugryzieniu przez małpę miałabym traumę :)))
Aj Bangkok był praktycznie na wyciągnięcie ręki ale nieprzyjaciel wirus pokrzyżował plany, ale ale ! Po tym wpisie to ja pewna jestem, ze jeszcze tam pojadę !
Ogromnie trzymam kciuki, żeby się udało zobaczyć już wkrótce Bangkok i pojeździć po Tajlandii❤️
Piękna relacja, taka radosna i pełna pasji. Na pewno kiedyś się wybiorę do Tajlandii, jeszcze mi nie było dane. Troche na zdjęciach mi przypomniało Malezję, a trochę Singapur. Myślę, że na pewno mi się spodoba.
Dziękuję! Przemiło, że się podobało:) Singapur oraz Malezja przede mną, niemniej – ciągnie mnie w inne rejony świata:)
Jak kochamy Bangkok całym sercem i moglibyśmy do niego wracać co chwilę, tak największym koszmarem jest dla nas Wielki Pałac Królewski. Tak niemiłosiernie zatłoczonej atrakcji turystycznej dawno nie widzieliśmy! Ludzie się popychali, tratowali, a chińskie wycieczki o mało nie wykuły nam oczu swoimi parasolkami. Do tego smród spoconych stóp unoszący się przed świątynią Szmaragdowego Buddy. Nie, nie i jeszcze raz nie 🙂
Ahahahaha:):):) Mnie się bardzo podobał, ale może trafiłam na mniejszy tłum, niż Wy:) Może też przez to, że był to mój pierwszy raz w Azji, więc odbierałam ją bardziej intensywniej:)
Całkiem sporo zobaczyłaś w tym czasie 🙂
Jak na dwa dni to się udało:D
super, nam nie dane było jeszcze tam zawitać , jakoś wciąż mam opór do Bangkoku i całej Tajlandii, ale wiem, ze na pewno by mi się spodobało, bo to taka prawdziwa Azja , a ją kocham bardzo
Ja miałam wielkie opory ale przypadek sprawił, że się pojawiłam:)
Mam podobne podejście do azjatyckich klimatów, jakie Ty miałaś. Mówię Azja-widzę targi na których leżą szczurki do góry brzuszkami 😉 A tak na poważnie muszę zmienić myślenie, bo Bangkok na Twoich zdjeciach wygląda na prawdę uroczo 🙂
A dziękuj:) Ja mimo wszystko i tak wybiorę Azję gdzieś na samym końcu moich wymarzonych podróży, bo cieszą mnie inne krajobrazy;) Ale azjatyckie metropolie to mega interesująca sprawa:)
Bardzo merytoryczny wpis, dzięki! Planuję się tam wybrać jesienią (o ile sytuacja pozwoli) na pewno wrócę wtedy do ponownego przecyztania artykułu 🙂
Bardzo dziękuję za miłe słowa:) Trzymam kciuki, żebyśmy jesienią mogli podróżować i żeby Bangkok się udał:)