Każdy z nas wybiera się w podróż z różnych ważnych dla siebie powodów. Jedni po to, żeby odkryć siebie, inni żeby zastanowić się nad sensem swojej egzystencji, a jeszcze inni żeby przeżyć przygodę życia. W tym gronie znalazł się też Tony. Tony jednak nie podróżuje dla powyższych celów. Tony miał inny plan na siebie. Wyruszył w czteroletnią podróż dookoła świata, której trasę wytyczyły mu jego żwawy penis, nozdrza spragnione koksu, płuca żądne oparów zioła i wątroba, którą wszczepił mu chyba sam Iron Man. Do tego jeszcze doszła niesamowita zdolność do wikłania się w kuriozalne sytuacje i przygody. Wszystko powyższe postanowił spisać, zebrać w jedną całość i takim sposobem powstała książka „Bunkrów nie ma”, którą Tony określił najzabawniejszą książką podróżniczą na polskim rynku.
Bunkrów nie ma. Recenzja książki
Z twórczością Tony’ego zetknęłam się przez zupełny przypadek na Zlocie Blogerów Podróżniczych w Cieszynie. Po przekartkowaniu pierwszych kilku stron nie bardzo wiedziałam, czy chcę czytać dalej w obawie, że od samego trzymania książki w ręku nabawię się kłykciny kończystej. Ponieważ jestem ogromną entuzjastką nietuzinkowych ludzi z ciętym żartem i ironicznym poczuciem humoru, dzielnie postanowiłam doczytać książkę do końca. Z początku było naprawdę zabawnie, błyskotliwie i całkiem przyjemnie. Tony w bardzo oryginalny sposób opowiada o ludziach spotkanych w drodze. Nie serwuje banalnych opisów przyrody rodem z Elizy Orzeszkowej tylko kreśli odwiedzane miejsca w fajny i często bardzo refleksyjny sposób. Problem jednak w tym, że wycinając te powyższe zabiegi, mniej więcej już w pierwszej połowie książki zaczynają się schody.
Bunkrów nie ma, ale czy jest zajebiście?
Bo w pewnym momencie wszystko zlało mi się w jedną całość. Schemat opisywanych przygód w książce jest praktycznie zawsze taki sam. Najpierw hostel, potem klub, a tam: alkohol-dupa-cycki-sex-koks lub/i trawa. Na końcu zgon. Po każdym rozdziale wydawało mi się, że kilkanaście stron wcześniej przeczytałam to samo, a sex przygoda w Tajlandii zdawała mi się być łudząco podobna do tej z Brazylii. Już nie wiedziałam czy hektolitry wódy i tony koksu były na Filipinach czy w Argentynie. „Krwiste mięso” podróżowania jak określa autor, zostało zaserwowane z taką częstotliwością, że się po prostu przejadło i przestało śmieszyć. Posługując się terminologią książkową- ileż k…..wa można czytać o ruchaniu??
Miałam też problem z identyfikacją, ile z tych przygód jest prawdziwych, a ile mocno podkoloryzowanych. Poziom ich absurdu przekraczał nawet moją dość wybujałą wyobraźnię. Nie wiedziałam, gdzie umieścić samego autora książki, w jakiej skali go ocenić. Ponieważ jest on bohaterem książki, nie sposób nie mieć refleksji na jego temat. Raz Tony dał się poznać jako naprawdę inteligentny i diabelsko sarkastyczny gość. Kilka rozdziałów później miałam nieodparte wrażenie, że bardziej rozwinięta umysłowo i emocjonalnie jest ameba.
Bunkrów nie ma – czytać czy nie czytać?
Książka”Bunkrów nie ma” nie jest tym, czego szukasz dla babci na imieniny. Nie nadaje się też na prezent dla koleżanki z harcerstwa. Myślę, że nie znajdzie też zrozumienia w kołach gospodyń wiejskich ani w kółkach różańcowych. Ucieszy na pewno odbiorców, którzy lubują się w nieskomplikowanych historiach o cipkach, dragach i alkoholu. Nie wiem tylko jak z czytelnikami, którzy chcą czasem wynieść z lektury jakąś głębszą refleksję. Mimo ogromnej sympatii dla Ciebie Tony, mnie średnio te Twoje Bunkry kupiły. I niestety nie było zajebiście….
Ale jeśli jest to przemyślana artystyczna kreacja i taki był zamysł tej książki to wielki szacun za wzbudzanie tak skrajnych odczuć u czytelnika:)