Sydney to prawdziwe miasto – ikona. Brama Australii, która otwiera drogę do jednego z najbardziej energicznych i buzujących miejsc na świecie. Sydney jest zadziorne, niepokorne i niegrzeczne w swoich poczynaniach. Gdyby miało konto na portalu randkowym, to na pewno zwróciłoby Waszą uwagę. Przecież nie od dziś wiadomo, że łobuzów kocha się bardziej.
W innym australijskim mieście – Melbourne mówią, że w Sydney ładny jest tylko most, a u nich znajduję się cała reszta. Co odpowiada Sydney? Że nie myśli o Melbourne wcale. Zwiedzanie Sydney w dwa dni to nie lada wyzwanie dla miejskich hedonistów. Jest tu tak wiele i tak dużo, że i tydzień będzie Wam mało.
Do Sydney wpadłam tylko na 48 godzin. Australia dała mi cytrynę z napisem: zrób lemoniadę z Sydney – na szybko! Zakasałam rękawy i nim się obejrzałam – upiekłam ciasto! Przez te dwa, bardzo intensywne dni wycisnęłam z tego miasta sporo podróżniczego smaku i aromatu. Skoro mnie się udało, to i Wy dacie radę! Podaję zatem przepis na Sydney w dwa dni!
Sydney w 48 godzin – co warto zrobić i gdzie zawędrować?
Sydney Opera House – dajcie się rozczarować!
Zwiedzanie Sydney warto zacząć od tego miejsca. Nawet dzieci w przedszkolu wiedzą, że Sydney Opera House jest niepisanym symbolem Kangurolandii. Jeśli czytaliście mój pierwszy post o Australii, to wiecie, że Opera lekko mnie rozczarowała. W moich młodzieńczych marzeniach jawiła się jako ogromna budowla, a tymczasem okazała się całkiem niedużą konstrukcją.
Budynek Sydney Opera House został zaprojektowany przez Duńczyka Jörna Utsona. Jego projekt został wybrany spośród 222 projektów z 32 krajów świata. Opera miała zostać wybudowana w przeciągu 4 lat, ale przeciągnęło się to budowanie o 10 lat dłużej. Kiepsko oszacowano również koszty, gdyż zakładano, że całość budowy zamknie się w 7 milionach dolarów, a tu niespodzianka! Koszty wzrosły do 102 milionów dolarów! Gdy Utzon zdał sobie sprawę, że Sydney Opera House to taki budowniczy worek bez dna, szybko wycofał się z projektu (tchórz!), a dokończeniem budowy zajęli się Peter Hall, Lionel Todd i David Littlemore.
Dzisiaj Sydney Opera House to taki jeden z top of the top podróżniczych list marzeń. Jest jak Mur Chiński, Wieża Eiffla i Statua Wolności. Każdy chce ją zobaczyć na własne oczy. Operę można zwiedzać codziennie, w godzinach 09.00-17.00, a koszt takiej wycieczki to 37 AUD. Polecam gorąco posiedzieć trochę na schodach Opery, popatrzeć na Sydney Harbour Bridge po drugiej stronie wody i otrzeć łezkę wzruszenia, że udało się tu dotrzeć. Należy Wam się to jak nigdy!
Royal Botanic Garden w Sydney
Royal Botanic Garden w Sydney to jedno z najpopularniejszych miejsc w mieście. Można sobie tu joggingować, piknikować, przytulać się na trawie i szukać śmiercionośnych pająków pod ławkami. Ogrody zostały założone w w 1816 roku i gromadzą niemal wszystkie egzotyczne rośliny świata.
Mnie Royal Botanic Garden wciągnął na trochę dłuższą chwilę, bo taki tu spokój, taka zabawa! Jest to wina soku z trzciny cukrowej i potrzeba zgłębienia historii szalonych węgorzy z sadzawki, które nie wiedzieć jak, same wędrują po parku. Dorzucam do tego spacer wzdłuż Farm Cove, aż do Mrs Macquaries Point. O Boże, tam to dopiero są atrakcje! Sydney z tego punktu widokowego niemal będzie jadło Wam z ręki!
Bondi Beach w Sydney – złapcie trochę dziury ozonowej
Bondi Beach w Sydney często nazywane jest najpiękniejszą miejską plażą na świecie. Położona zaledwie 8 kilometrów od ścisłego centum jest doskonałą opcją na popołudniowy chill, pierwszy surfing i pierwsze organoleptyczne poznanie, czym jest poparzenie australijskim słońcem. Na Bondi Beach turkusowy kolor wody oślepia jedno oko, a biały jak kreda piasek -drugie.
Mnie wystarczyło pół godziny abym dostała dreszczy z przegrzania, a mojemu towarzyszowi podróży zaledwie 15 minut, aby zniknąć mi z pola widzenia we wzburzonych wodach Pacyfiku. Bo trzeba Wam wiedzieć, że wody są tu wyjątkowo zdradzieckie! Wiedzą o tym surferzy, wiedzą o tym rekiny, tylko mój biedny Konrad nie wiedział. Wracał więc dostojnie na desce ratunkowej jednego z tutejszych Davidów Hasselhoffów.
W języku Aborygenów Boondi znaczy „hałas wywołany uderzeniem fali”. O tym, jak bardzo one hałasują dowiecie się, kiedy ruszyszcie na spacer wzdłuż wybrzeża.
Trasa z Bondi Beach do Coogee Beach
Udajcie się na tę przechadzkę koniecznie, bo jest to aktywność przewspaniała! Trasa spacerowa wzdłuż wybrzeża między Bondi Beach, a Coogee Beach dostarczy Wam tylu widoków i otwartych przestrzeni, że po powrocie do domu wszędzie będzie Wam ciasno.
Lubicie patrzeć na wielką wodę? Słuchać szumu fal, które z niewyobrażalną siłę rozbijają się o skały? Na tym spacerze będziecie mieli tego tyle, że pokonanie 6 km będzie się ciągnęło jak żelki z odpustu. Co chwilę będziecie się zatrzymywać i wdychać słony zapach powietrza. Zapuśćcie też delikatnego żurawia na wyrzeźbione sześciopaki australijskich surferów – ku własnej uciesze i inspiracji! Polecam jednak wybrać się na ten spacer wcześnie rano, bo popołudniu entuzjastów do eksplorowania wybrzeża jest znacznie więcej i na szlaku bywa dość tłoczno.
Queen Victoria Building w Sydney
Ten budynek tak bardzo pokazuje brytyjskie korzenie Australii, że nawet jakby Australijczycy chcieli się ich wyprzeć, to i tak nikt by im nie uwierzył. Zbudowane w 1890 roku na planie katedry, pierwsze targowisko w Sydney jest dzisiaj turbo -luksusowym centrum handlowym. I jest po prostu piękne! Tak totalnie inne od wszystkich budynków w mieście.
Nawet korzystanie z tutejszej toalety jest przeżyciem estetyczno – zmysłowym (Elu, dzięki za ten sydnejski #protip). Koniecznie zobaczcie zegar przedstawiający historię Australii. Wyjedźcie na samą górę windą i popatrzcie w dół – o mamo! Doskonałość tej symetrii i zdobień zrobi Wam architektoniczny nieporządek w głowie.
Prom z Sydney do Manly – zróbcie to dla widoków i burgera!
Będąc w Sydney koniecznie trzeba zrobić jedną rzecz – przepłynąć się promem! Widok miasta rozrzuconego między zatokami oglądany z perspektywy wody, która oblewa te zatoki? Raczej brzmi fantastycznie, niż nudno! Komunikacja miejska w Sydney jest dość droga, więc jak już macie płynąć i tracić punkty na karcie miejskiej to zróbcie to z fasonem! Jeśli będziecie w Sydney w niedzielę, to wówczas nie zbiedniejecie tak bardzo. W ten dzień transport miejski na każdym odcinku kosztuje 2,70 AUD. Wypłyńcie hen daleko, czyli najlepiej do Manly.
Podróż tam i z powrotem pozwoli Wam na pełne zachwytów wzdychanie! Bo Sydney Opera House i Sydney Harbour Bridge znikąd nie prezentują się tak pięknie, jak z pokładu promu! Samo Manly to mała mieścina z uroczą, niską zabudową i pysznymi burgerami. Kupcie sobie bułę z australijską krową i usiądźcie na plaży. To będzie Wasz najlepszy posiłek w Sydney, trust me!
Sydney by night – najlepiej w towarzystwie steka z kangura
Jak przystało na wielką i kosmopolityczną metropolię – Sydney trzeba zobaczyć także w nocnej odsłonie, kiedy wieżowce oślepiają i migoczą światłami. W sobotnie wieczory warto przejść się do Darling Harbour, usiąść w którejś z restauracji przy Cockle Bay i patrzeć na pokaz sztucznych ogni, który głośnym hukiem strzela w górę.
Ja przycupnęłam w miejscu, gdzie po raz pierwszy w życiu zjadłam steka, który nie był z krowy, a z kangura. Nie wiem co mnie bardziej ujęło w nocnym Sydney – światła miasta, smak mięsa z kangura, czy piszczące nad głową nietoperze wielkości psa? Jedno jest pewne – wróciłabym to sprawdzać chociażby dzisiaj!
Sydney Business District
Lubię spacerować po biznesowych dzielnicach miasta. Nieważne, że zazwyczaj oprócz szkła, betonu i hałasu nic tam nie ma. W takich miejscach obserwuję ludzi, którzy schowani za garniturami i kubkami kawy z sieciówek pędzą do wind wywożących ich na wysokie piętra budynków. Czasem się zastanawiam, ilu z nich chciałoby być gdzie indziej. Biznesowa dzielnica Sydney to takie finansowe centrum dowodzenia Australii.
Poprzecinane jest parkami, swoje siedziby mają tu największe korporacje świata, a na wszystko można sobie popatrzeć z Sydney Tower, liczącego 309 metrów, drugiego co do wielkości budynku w Australii. Warto poeksplorować małe uliczki w centrum, bo one skrywają całkiem fajowe i niezwykłe rzeczy. I warto pogapić się w niebo na drapacze chmur, bo jak to mawia moja babcia – w domu tego nie mamy!
The Rocks Sydney – tu wszystko się zaczęło
Dzielnica The Rocks w Sydney powstała tuż po tym, jak Brytyjczycy odkryli, że australijski ląd warto byłoby skolonizować. Pierwsze budynki pokryte strzechą i wikliną były schronieniem dla typów spod ciemnej gwiazdy, prostytutek i pijanych żeglarzy. Dzielnica nigdy nie cieszyła się dobrą sławą. Dziesiątkowała ją dżuma, potem uliczne gangi i bieda. Dzisiaj The Rocks, ukryte pod ciężkimi filarami Sydney Harbour Bridge jest hipsterską miejscówką, z licznymi kawiarniami, restauracjami i sklepami vintage.
W soboty odbywa się tu targowisko z mydłem i powidłem, a ciasne uliczki między domami przenoszą nas w totalnie inny świat. Taki mniej australijski, a bardziej europejski. Warto wstąpić na piwo do najstarszego pubu w mieście – Fortune of War. Wizyta tam przeniesie Was prosto w objęcia zadymionego, angielskiego pubu z dębowym barem i dziurawą wykładziną.
Circular Quay w Sydney
Z dzielnicy The Rocks wróć spacerem do Circular Quay. W tym miejscu wszystko, co ważne w Sydney kończy się i zaczyna. Usiądźcie na ławce z dowolnie wybranym widokiem. Może być to Sydney Opera House, żeby wyryć ten obraz w pamięci na długo. Możecie popatrzeć jak ibisy polują na jedzenie, wydziobując bułkę z rąk ulicznego grajka. Możecie też obserwować jak po przęsłach Sydney Harbour Bridge wdrapuje się grupa śmiałków. To miasto nie pozostawi Was obojętnym na swoje wdzięki.
Nieważne, czy będziecie zwiedzać Sydney w jeden dzień, dwa dni czy przez tydzień. Na pewno będziecie chcieli tu wrócić raz jeszcze i znowu postawić mu drinka. Kto wie, może to spotkanie skończy się „a potem żyli długo i szczęśliwie..”?
W Sydney wszystko jest możliwe!
1 skomentuj
Australia to totalnie nie mój klimat 🙂 Opery nie ma na mojej liście, a tym bardziej steku z kangura 😉 Z tego całego galimatiasu chyba dzielnica biznesowa wydała mi się najciekawsza … no oprócz ratowników rzecz jasna 😉