Great Ocean Road to obok opery w Sydney, koali na drzewie i kangura na rudej drodze prawdziwa ikona Australii. Jeśli Waszym marzeniem jest przemierzania świata najbardziej malowniczymi drogami – Great Ocean Road winno się znaleźć na Waszej liście. Jeśli planujecie podróż do Australii i szukacie informacji, co warto zobaczyć po drugiej stronie globusa – idę o zakład, że jedną z pierwszych propozycji na guglach będzie Great Ocean Road.
Uwielbiam jeździć samochodem. Niestety, wszechświat nie chce abym była kierowcą. Ponadprzeciętna ilość skasowanych lusterek i krawężników ewidentnie daje mi znaki, że prowadzenie samochodu to nie moja bajka. Spełniam się zatem w roli pasażera. Kocham miłością wielką wszelkie roadtripy – te bliższe i te dalsze. Dźwięk odpalanego silnika i zapach kurzu na tapicerce powodują u mnie ciarki na skórze. Zasiadam wygodnie w fotelu i nim włączymy się do ruchu, ja już ucinam sobie drzemkę, przyklejona do bocznej szyby stylem na glonojada lub popielniczkę. Czy tak było na Great Ocean Road? A jakże! Ale przed zapadnięciem w głęboką, jetlagową śpiączkę – zdążyłam zobaczyć, jak piękne jest południowe wybrzeże Australii!
Great Ocean Road w Australii to 243 kilometry cudownych plaż, surferskich miejscowości i niesamowitych form skalnych. W tym wpisie przejedziemy się razem jedną z ładniejszych dróg na świecie! Zaczniemy od miejscowości Torquay, a skończymy w Warnambool. Opowiem Wam, gdzie warto zatrzymać się podczas przejazdu Great Ocean Road, gdzie wstąpić na kawę i co zobaczyć po drodze.
Great Ocean Road w Australii – informacje praktyczne, najpiękniejsze punkty widokowe i główne atrakcje
Geelong i Torguay na Great Ocean Road – przystanek nr. 1
100 km od Melbourne leży sobie taka oto mała mieścina, która uważana jest za surfingową stolicę Australii oraz bramę do Great Ocean Road. Znajduje się tu piękna plaża Bells Beach, a po ulicach przechadzają się niezwykle urodziwi panowie z deskami pod pachą.
W małych butikach możesz kupić fatałaszki słynnych marek odzieżowych –Rip Curl oraz Quiksilver, których historia zaczęła się właśnie tu, w Torguay. Osobiście polecam Wam zatrzymać się tutaj tylko na szybką kanapkę z jajem, bo jeśli nie jesteście surferowymi dewiantami, Torguay chyba raczej nie wpadnie Wam w oko. Ale! Jeśli będziecie zmierzać na roadtrip z Melbourne – koniecznie zróbcie sobie przystanek w miejscowości Geelong. W klimatycznej knajpce na molo wypijecie doskonałą kawę i ustalicie dalszy plan na Great Ocean Road. Najlepsze dopiero przed Wami!
Airyes Inlet na Great Ocean Road – przystanek nr. 2
Tutaj zaczynają się widoki, które powoli będą wyrywać Was z sandałów lub jak w moim przypadku – z kurtki, treków i czapki. Airyes Inlet to urocza, przybrzeżna wioseczka, która może pochwalić się zbudowaną w 1891 roku i wciąż działającą latarnią morską.
Oprócz zwiedzania latarni, polecam Wam niezbyt forsowny spacer trasą Aireys Inlet Cliff Walk. Ta ścieżka to 3,5 km oszałamiających widoków, wielkiej przestrzeni, pizgającego wiatru i takich kolorów wody, że po jakimś czasie zaczniecie się zastanawiać, czy przypadkiem ktoś nie pokolorował oceanu w photoshopie, jak nikt nie patrzył.
Lorne, Apollo Bay i Cape Otway na Great Ocean Road – przystanek nr. 3
W drodze do najsłynniejszych punktów widokowych na Great Ocean Road zatrzymajcie się na chwilę w miejscowości Lorne. Stąd możecie zrobić krótką wycieczkę pod wodospady Erskine. Idzie się do nich najpierw przyjemną ścieżką, a potem po mniej przyjemnych skałach ostro w dół (powrót ostro w górę). Droga wiedzie między bujną roślinnością i paprociami, które pamiętają jeszcze dinozaury! Tutaj zaczyna się Great Otway National Park, który powoli odsłania przed Wami dzikość i niezwykłość Australii. W tym miejscu zaczęłam się zastanawiać, czy pajęczyna, którą kątem oka zobaczyłam pod światło jest tą, która skrywa śmiercionośne pająki. Wszak każde polskie dziecko wie, że Australia to kraj, w którym zaskakująco dużo niewinnie wyglądających stworzonek może pozbawić nas życia.
Po zbadaniu australijskiej fauny oraz flory ruszajcie w kierunku Apollo Bay. Słówka klucz w Apollo Bay to : plaża, woda, widoczki, kawa i radość. Zaraz za Apollo Bay znajduje się Cape Otway, gdzie do plaży, wody, widoczków i radości dochodzi jeszcze las koali i pięknie położona latarnia morska, której bramę zamknięto nam o godzinie 18.00 przed nosem.
Ale co to dla nas! Absolutnie niezrażeni niepowodzeniem, dziarsko ruszyliśmy za szlakami przez australijski busz, aby dotrzeć na punkt widokowy. Po 30 minutach przedzierania się przez chaszcze dotarliśmy tam, gdzie miał roztaczać się zapierający dech w piersiach widok na latarnię. Może i jest piękny oraz zapierający, ale krzaki wszystko nam zasłoniły. No i wiadomo, że koali tak licznie okupujących pobliskie drzewa również nie widzieliśmy. Już dość późną porą ruszyliśmy w kierunku Port Campbell National Park, gdyż tam proszę ja Was czekał na nas……
The Twelve Apostles – symbol Great Ocean Road przystanek nr. 4
Dwunastu Apostołów to niepodważalny symbol Great Ocean Road. Widnieje we wszystkich folderach reklamujących Australię i jest jednym z najczęściej fotografowanych miejsc na świecie.
O istocie tego zjawiska przekonałam się, kiedy dotarliśmy tam na zachód słońca, a wraz z nami dzikie tłumy spragnione tego samego. Mój australijski przyjaciel Paweł, który zabrał mnie na Great Ocean Road powiedział, że i tak jest dość luźno jak na tę porę roku.
W tym miejscu niejako doszło do mnie, że nie mam prawa marudzić, że dużo ludzi, że tłum, że wszędzie tylko kije od selfie. Tak jak ja przyleciałam z drugiego końca świata zobaczyć ten cud natury na własne oczy, tak to samo pragnienie miało tysiące spacerujących tu ludzi. Nie potrzeba mi przecież dużo przestrzeni żeby spojrzeć przed siebie i wziąć udział w nieprawdopodobnym spektaklu barw, jaki rozgrywa się, gdy słońce gaśnie w wodach oceanu przy Dwunastu Apostołach. Dla każdego świata starczy po małym kawałku.
Zachód słońca na Twelve Apostles to była jakaś kosmiczna magia! Nie jestem w stanie zliczyć kolorów, które wzajemnie się przenikały, nasycając się w promieniach słonecznych, po to żeby za chwilę zniknąć w spienionych falach oceanu. Wzburzona woda z ogromnym hukiem rozbijała się o skały, a następnie łagodnie spływała na żółty piasek przy brzegu. Wiatry wiejące w tej okolicy są tak silne, a prądy tak zdradzieckie, że żadna z plaż nie nadaje się do pływania i leniwych popasów. Mnie przy barierkach na punkcie widokowym chciało wyrwać łeb z korzeniami, a aparat dosłownie latał w ręku jak parasolka Mery Poppins.
Dwunastu Apostołów to nazwa zespołu skał wapiennych, których tak naprawdę nie jest dwanaście tylko siedem. Obecna nazwa tej formacji skalnej to taki chłyt marketingowy, bo wszyscy możemy się zgodzić, że Twelve Apostles brzmi znacznie lepiej, niż wcześniejsza nazwa Sow and Piglet, co w wolnym tłumaczeniu oznacza Maciora z prosiakami.
W żadnym innym miejscu na świecie natura nie dała mi tak mocno odczuć, jak bardzo jesteśmy bezbronni wobec jej żywiołów. Wapienie wyrastające ponad taflę wody co jakiś czas uginają się pod naporem słońca, wiatru i fal, wymywają i w końcu upadają. Dzisiejsze Twelve Apostles to już nie to same skały, które rok temu widziałam ja. Zachód słońca z takim widokiem to obowiązkowy must see and must do w Australii.
Loch Ard Gorge na Great Ocean Road – przystanek nr. 5
Na sam koniec dnia udaliśmy się kilka kilometrów dalej aby zobaczyć przepiękną formację skalną – Loch Ard Gorge. W tym miejscu skały są niezwykle fantazyjnie wyrzeźbione przez wodę, a liczne punkty widokowe pozwalają na ochy i achy z każdej perspektywy.
Loch Ard Gorge swoją nazwę zawdzięcza morskiej tragedii. W tym miejscu, w 1878 roku rozbił się płynący z Anglii statek. Z całej załogi katastrofę przeżyły tylko dwie osoby. Dla zwiedzających udostępniono jaskinię, w której rozbitkowie znaleźli schronienie.
Z uwagi na późną godzinę, Loch Ard Gorge mieliśmy tylko dla siebie. Na ścieżkach prowadzący pod urwiska skalne nie było absolutnie nikogo! Woda wpadała na skały z takim impetem, że na twarzy czułam przyjemną, słoną rosę. Spacerowaliśmy tak długo, aż zrobiło się zupełnie ciemno. Raz jeszcze popatrzyłam hen w dal na linię horyzontu, żeby utrwalić sobie w głowie każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. A potem udałam się spać w pełnym odzieniu do samochodu, którego uprzednio zaparkowaliśmy na nielegalu przy publicznych toaletach, w miejscowości Port Campbell.
Chłopaki jeszcze długo walczyli z namiotem, próbując rozłożyć go na szalejącym wietrze, a ja zwinięta w precla na siedzeniu kierowcy usiłowałam zasnąć. Pytacie, skąd taki pomysł na nocleg? A no wszystkie campingi w okolicy były albo nieczynne, albo zarezerwowane i zwyczajnie nie było dla nas miejsca w żadnej gospodzie. Rano, wraz z pierwszymi kicaniami królików po parkingu, ruszyliśmy zobaczyć kolejne atrakcje Great Ocean Road.
London Bridge, The Grotto i Bay of Islands na Great Ocean Road – przystanek nr. 6
W tym miejscu warto dodać, że Great Ocean Road to raczej nie roadtrip na jeden dzień. Oczywiście, jak się bardzo uprzecie to objedziecie wszystko na wariata, tylko pytanie po co? Podzielcie sobie tę trasę na dwa dni, a nawet możecie spróbować na trzy! Jest tu co robić, gdzie łazić i co podziwiać.
Jedną z ciekawostek na Great Ocean Road jest formacja London Bridge. Ta wapienna płyta była kiedyś połączona z lądem skalnym mostem, ale kilkanaście lat temu w wyniku erozji most się zawalił. Nie było by w tym może nic sensacyjnego, ale na wapiennej płycie została uwięziona dwójka turystów. Szczęście w nieszczęściu, że siła wiatru oraz hektolitry wzburzonej od upadku skał wody nie zmyły ich z półki skalnej. Po trzech godzinach akcja ratownicza z udziałem śmigłowca zakończyła się sukcesem.
Niedaleko London Bridge znajdują się znajdują się The Grotto, gdzie możecie podejść drewnianymi schodami pod potężny łuk skalny. Przyjemne ścieżki spacerowe wokół wprost zachęcają, żeby nigdzie się nie spieszyć, tylko eksplorować te zagłębienia w wapieniach jak jakiś skalny zboczeniec.
Pooddychajcie tym słonym powietrzem przez chwilę, w końcu jesteście na końcu świata i nie wiadomo kiedy znowu tu będziecie! Na dłuższy popas polecam Bay of Islands. My zatraciliśmy się tu w spacerach, wsłuchiwaniu się w pomruki oceanu, w zbieraniu muszelek, obserwowaniu ptaków, które mają tu swoje gniazda i wypatrywaniu uchatek oraz pingwinów.
Wiedzieliśmy, że tego dnia czeka nas jeszcze 600 km jazdy wybrzeżem do Cape Jervis, skąd odpływają promy na Kangaroo Island, ale mimo to nie chcieliśmy się tak szybko żegnać z Great Ocean Road. To miejsce formowało się już 10 – 20 milionów lat temu, a my chcieliśmy wchłonąć jak najwięcej z tej fascynujące historii naszej planety.
Great Ocean Road – informacje praktyczne, porady od serca i różne ciekawostki
-
Great Ocean Road liczy 243 km. Zaczyna się w miejscowości Torque (100 km od Melbourne) i kończy w Allansford;
- Great Ocean Road uważana jest za jedną z najpiękniejszych dróg widokowych na świecie i jest wpisana na listę Dziedzictwa Narodowego Australii;
- Great Ocean Road to staruszek – liczy 80 lat. Budowano ją w latach 1919 -1932;
- Great Ocean Road jest największym pomnikiem wojennym na świecie. Droga ta była budowana przez żołnierzy, którzy powrócili z I Wojny Światowej do domów i w ten sposób chcieli uczcić pamięć poległych w walce kolegów. Budowa rozpoczęła się w 1919 roku i została wykonana ręcznie przez ponad 3000 żołnierzy;
- jeśli macie w planie zostać dłużej w okolicach Great Ocean Road – absolutnie i koniecznie rozważcie trekking Great Ocean Walk. Biegnie on od Great Otway National Park, aż po Port Campbell National Park. Widoki na 12 Apostołów z perspektywy piechura są podobno obłędne! Po drodze mija się jeszcze dwa niezwykle unikatowe parki nadmorskie –Marengo Reef oraz 12 Apostles Marine Park. Na obydwóch można spotkać uchatki i pingwiny! Mnie nie starczyło czasu na ten trekking, ale jest on właśnie jednym z powodów, dla których chcę wrócić do Australii! Więcej informacji o tym pięknym szlaku znajdziecie na oficjalnej stronie Great Ocean Walk.
- planując swój roadtrip po Great Ocean Road spróbujcie wstrzelić się w godziny otwarcia Cape Otway Centre for Conservation. W tym miejscu możecie zobaczyć koale, kangury, kakadu i rozśpiewane kukabury w ich naturalnym środowisku. To będzie takie cudowne spotkanie z naturą i przyrodą – no kto da więcej? Warto rozważyć zostanie w tych okolicach na noc;
- czy trasa Great Ocean Road jest trudna dla niedoświadczonego kierowcy? To zależy, jak bardzo niepewnie czujecie się na ostrych zakrętach i dość krętych pasach drogi. Wprawdzie nie ma tu dużych przewyższeń i wspinania się na serpentyny, niemniej nie jest to super łatwa droga. I pamiętajcie, że w Australii obowiązuje ruch lewostronny! Jeśli te czynniki budzą Wasz niepokój – możecie rozważyć wycieczkę zorganizowaną, które oferuje większość biur podróży oraz agencji turystycznych z Melbourne. Możesz spróbować się przełamać, wypożyczyć auto i powolutku zmierzać do celu. Marek Kamiński mówił, że każdy ma swój biegun, więc nie musicie oglądać się na innych;
- kiedy najlepiej przejechać Great Ocean Road? Z Australią jest jak z kanapką posmarowaną Nutellą – każda pora jest dobra. W okresie australijskiego lata (grudzień – luty) jest spory ruch turystyczny, ale też najładniejsza pogoda. W innych miesiącach może być spokojniej, niemniej pogoda bywa różna i przy deszczu jazda Great Ocean Road może nie być przyjemna. Ja miałam takie bollywoodzkie klimaty – czasem słońce, czasem deszcz, ale głównie wiatr. Dużo wiatru;
- na jaką pogodę się przygotować na Great Ocean Road? No właśnie. To, że jesteśmy w Australii nie znaczy, że będzie żarówa i drinki z palemką. Pół mojego pobytu w Australii przechodziłam w ciepłej kurtce oraz czapce, a na Great Ocean Road pogoda przeszła samą siebie i stanęła obok. Tak strasznie wiało, że momentami miałam problem aby normalnie oddychać. No co siła natury, to siła natury – nie ma co dyskutować. Spakujcie ciepłe ciuchy i koniecznie coś na łeb, bo jest wielce prawdopodobne, że na miejscu zastaniecie niezły wygwizdów;
-
Co jeszcze muscie wiedzieć przed wyruszeniem na Great Ocean Road? Że nie ma nic bardziej wspaniałego, od poczucia wolności, radości i możliwości spełniania podróżniczych marzeń, a tego właśnie doświadczycie na południowym wybrzeżu Australii. Miłej jazdy!
Spodobał się Wam mój wpis? Będzie mi miło jeśli go skomentujecie lub udostępnicie dalej w świat!
A jeśli macie ochotę:
a) pośmiać się, podyskutować i zainspirować się do podróży – zapraszam jakże pięknie na mój fanpage na FACEBOOKU
b) pooglądać zdjęcia z drogi i sprawdzić, jak wyglądają niepoważne instastories – znajdziecie mnie na INSTAGRAMIE
2 komentarze
A tymczasem w zamierzchłych czasach kiedy można było podróżować po świecie – konkretnie 15 lat temu …ale najlepszą wycieczkę miałam wczoraj, bo pojechałam obejrzeć „Great Ocean Road” czyli drogę, która ciągnie się około 150 km na zachód od Melbourne, nad samym oceanem i są zajebiste widoki. Punktem kulminacyjnych jest 12 apostołów czyli kilka skałek wystających z morza, które są niesamowite. Cała droga ciągnie się serpentynami nad oceanem, miejscami wchodzi w las, gdzie można zobaczyć kangury albo koale, jak ktoś ma pecha to węże i inne australijskie zwierzaki, są też wodospady. Gdzieniegdzie można dojść do plaży, ale jest mnóstwo miejsc, gdzie do morza co najwyżej można skoczyć z 50 metrowego klifu, bo inaczej się nie da. Było jedno takie super miejsce „loch arch gorg” gdzie schodziło się po schodkach na plażę, z 3 str. otaczały ją skałki z jaskiniami, a z morzem łączył ją tylko wąziutki przesmyk, jest to miejsc gdzie rozbił się kiedyś statek, bo na tym wybrzeżu rozbiło się w 19 wieku mnóstwo statków, ok 100, których szczątki nawet do dziś widać… tak było, true story. Delko, nie mogłam się powstrzymać <3 Jak zobaczyłam ten post, przypadkiem, bo wlazłam tu po coś innego, to od razu mi się moje przygody w Aussie przypomniały i uśmiech na gębie!
No to bardzom rada, że przywołałam wspomnienia ❤️