Bieszczady to tak bardzo niezwykłe miejsce w Polsce, że na próżno szukać jego odpowiedników w innych częściach świata. Nawet jak są to śmiem twierdzić, że to tylko marne podśmiechujki. Tak jak można złamać człowiekowi ciało, ale nigdy duszy, tak nie da się odtworzyć aury tajemniczości i bezkresu bieszczadzkiej wolności. Jedyne co można zrobić to przyjechać w Bieszczady i zanurzyć się w nich po sam czubek głowy. I nawet jak z roku na rok jest nas w tych Bieszczadach coraz więcej – one zawsze będą dzikie, wolne i tajemnicze.
Bieszczady odwiedziłam w swym pulchnym życiu dwukrotnie. Pierwszy raz miał miejsce 9 lat temu. Bieszczady wydawały mi się wtedy bezludną planetą, na której oprócz sklepu spożywczego, baru z pierogami i mojego miejsca noclegowego nie istniała żadna inna forma życia. Z miejsca wpadłam w ekscytację i natychmiast chciałam znaleźć tu męża i osiąść w chatce pod połoninami. Wyobrażałam sobie, że rzeczony mąż będzie typem groźnego zakapiora, któremu nie straszne wycie wilków, mocna wódka i ślady bytności niedźwiedzia w naszej spiżarni. Potem zaprzestałam czytania romansów z kiosku RUCH- u i odłożyłam te dość frywolne jak na nieśmiałą studentkę socjologii marzenia na półkę.
W tym roku Bieszczady pojawiły się w mym planie podróży dość spontanicznie i niespodziewanie, ale czyż właśnie nie to jest najlepsze w odkrywaniu świata? Spędziłam w Bieszczadach weekend i udało mi się skubnąć zaledwie odrobinę ich magii i wsadzić do mojego pudełka z zachwytami.
Zastanawiacie się co robić w Bieszczadach mając do dyspozycji tylko weekend? Już pędzę z notesem i piszę dla Was plan niecny i szpetny, jak to śpiewał kiedyś Abradab. Bierzcie kartkę i notujcie, albowiem tu same cuda będą!
Bieszczady na weekend – co warto zobaczyć mając dwa lub trzy dni wolnego?
Bieszczadzka Kolej Leśna – informacje praktyczne tylko trochę
Bieszczady niemal w całości ulepione są z leśnej historii. Ogromne obszary leśne i bogactwo zasobów jakie się w nich kryły sprawiły, że w roku 1890 zaczęto budować kolej leśną. Plan miał na celu gospodarczo okiełznać i ożywić dzikość bieszczadzkich terenów i uszczknąć trochę z tego leśnego poletka.
Praca w terenie była niesamowicie trudna i żmudna. Roboty prowadzono ręcznie, a przeszło 300 osób i kilkadziesiąt koni pracowało bez wytchnienia. Budowa pierwszego traktu kolejowego trwała pięć lat. Pierwszy odcinek jaki puszczono w ruch liczył 26 km i pokonywało się go w 4,5 godziny. W kolejnych latach względy ekonomiczne i rozwój dróg sprawiły, że kolej przestała mieć kluczowe znaczenie w bieszczadzkich lasach. Na początku lat 90 -tych kolej całkowicie zniknęła z transportu leśnego i dopiero grupa zapaleńców zawalczyła o wpisanie jej do rejestru zabytków.
Dziś Bieszczadzka Kolej Leśna to jedna z największych atrakcji w Bieszczadach i Wy koniecznie musicie ją poznać! Jeśli interesujecie się historią kształtującą dane miejsce, to nie może Was tu zabraknąć. Usiądźcie na tych twardych siedzeniach, wdychajcie spaliny z komina lokomotywy, patrzcie jak ciuchcia dzielnie pokonuje wąskie zakręty i dajcie się porwać bieszczadzkiej głuszy leśnej!
Do wyboru są dwie trasy : Majdan – Balnica (9 km) oraz Majdan – Przysłup (11 km). Przejazd pierwszą trwa dwie godziny, a drugą niecałe trzy. Więcej informacji o cenach biletów i godzinie odjazdów znajdziecie na oficjalnej stronie Bieszczadzkiej Kolei Leśnej. Jak dla mnie ciuchciowa przygoda to obowiązkowy punkt podczas pobytu w Bieszczadach!
Bar Siekierezada w Cisnej – miejsce na piwo, na opowieści i na pyszne tarciuchy
Niewielki bar Siekierezada w Cisnej to niewątpliwie najbardziej legendarne miejsce w Bieszczadach. Jego kultowość i niezwykłość rodziła się z opowieści i legend. Z ludzkich historii, tęsknot, spotkań i prostoty życia. Rozsławiona za sprawą książki Edwarda Stachury od początku swojego istnienia przyciąga ludzi jak magnes. I są to wszyscy bez wyjątku – kiedyś drwale i pracownicy wypału drewna, potem artyści, pisarze, malarze i muzycy, a na końcu turyści.
Ktokolwiek tu trafi, czy zamierzenie czy przypadkowo to jestem pewna, że się zauroczy. Ściany i sufity zdobią diabły wszelkiej maści, a stoły z ciężkimi łańcuchami i wbitymi w sam środek sęków siekierami przypominają o zakapiorskim duchu nieustannie krążącym tu w powietrzu. Można oczywiście marudzić, że dużo ludzi, turystów zaciekawionych niecodziennym wnętrzem, że nie ma już klimatu, że to, że tamto.
Jedno natomiast jest pewne i niezmienne – w Siekierezadzie jest po prostu dobrze. Piwo smakuje idealnie, a przepyszne jedzenie wypełnia każdą przestrzeń w brzuszku. Matko Bosko Jedzeniowa! Za tego tarciucha z gulaszem jestem gotowa odszczekać, że George Clooney to brzydal i iść z nim na randkę! A co do Siekierezady to legendy mają to do siebie, że bronią się same. Ta w niepozornym barze w Cisnej robi to idealnie.
Punkt widokowy w Bieszczadach – Lutowiska polecają się atencji!
W Bieszczady warto wybrać się własnym samochodem. Wprawdzie na przestrzeni lat transport publiczny zdążył się rozwinąć bardziej niż mniej, ale chcąc zapuścić się w bieszczadzką dzicz dobrze jest to robić na własnych zasadach.
Polecam ogromnie wpakować się w auto i bez określonego celu ruszyć przed siebie. Podczas objeżdżania bieszczadzkich dróg warto zatrzymać się na mały postój na punkcie widokowym w Lutowiskach. O jakże tam jest pięknie! Można siedzieć i gapić się na majaczące w oddali ukraińskie góry i łagodną zieleń. Jeśli kiedykolwiek zacznę swoją przygodę z medytacją, to bez zastanowienia wbijam do Lutowisk na ławeczkę!
Retorty w Bieszczadach
To jest dla mnie najbardziej fascynująca część bieszczadzkiej historii. Wypał węgla drzewnego w Bieszczadach to powoli zanikająca leśna tradycja. Jeszcze od czasu do czasu można zobaczyć dymy unoszące się nad granicą lasu. To znak, że idąc ich tropem być może natraficie na węglarzy lub wypalaczy, którzy w lesie wypalają z drzew węgiel. Proces ten to bardzo ciężka i niezbyt bezpieczna praca. Węgiel drzewny otrzymuje się poprzez rozkładową destylację węgla liściastego lub iglastego w temperaturze 800°C!! Drewno (zazwyczaj buk, brzoza lub grab) ładuje się do specjalnego „pieca” zwanego retortem i po równomiernym rozłożeniu czeka się na dym. Kiedy pojawi się kolor niebieski – piec zalewany jest wodą i uszczelniany błotem.
Wypalacze mieszkają przy retortach w skromnych barakach pośrodku lasu. Spędzają w nich większość swojego życia, bo podczas wypału ktoś cały czas musi czuwać na stanowisku pracy. Warunki pracy są tak ciężkie i mocno obciążające zdrowie, że większość z nich nie dożywa nawet pięćdziesiątki.
Obecnie w Bieszczadach jest kilka miejsc, w których wciąż działają retorty. W miejscowości Muczne niedaleko Ustrzyk Górnych znajduję się mini wystawa na świeżym powietrzu, na której możecie zobaczyć retortę, barak mieszkalny i mielerz do wypalania. Nieczynne retorty „niemuzealne” możesz z kolei oglądnąć jadąc do cerkwi w Łopience – najstarszej murowanej cerkwi bojkowskiej w Bieszczadach.
Tarnica – najwyższy szczyt w Bieszczadach
Szlak na Tarnicę (1346m) czyli najwyższy szczyt w Bieszczadach należący do Korony Gór Polski to według mnie jedna z najpiękniejszych i najbardziej widokowych tras w polskich górach. Taka kondensacja Bieszczadów i górskiej magii.
Aby w pełni oszaleć z nadmiaru wrażeń gorąco zachęcam wybrać taką opcję na wycieczkę : wyjście z miejscowości Wołosate przez Przełęcz Bukowską, szczyt Rozsypaniec (1280 m) szczyt Halicz (1333m), wyjście na Tarnicę (1346m) i powrót przez Szeroki Wierch do Ustrzyk Górnych.
Dość gęsto trzeba się tu namachać kopytkami, ale no jakby nie ma co dyskutować, bo BARDZO WARTO! Zaproponowana trasa to przeszło 7 godzin przejścia 23 km długości, a suma podejść to 968 m w górę, więc jeśli nie czujecie się jeszcze na siłach to nic straconego! Wybierzcie nieco krótszy szlak z Wołosatego prosto na Tarnicę. Zaczyna się on tuż przy budce z biletami do Bieszczadzkiego Parku Narodowego.
W ogóle ostatnio słyszałam, że Bieszczady mają opinię gór dla emerytów z czym nie do końca się zgadzam. Dla kogoś kto nigdy nie chodził po górach i nagle zapragnął rzucić wszystko i jechać w Bieszczady, mocno polecam rozważyć na początek nieco lżejsze podejścia, a potem sprawdzić te ’emeryckie”.
Na bieszczadzkie połoniny marsz!
W tym roku mój pobyt w Bieszczadach ominął wyjście na Połoninę Wetlińską i Caryńską, gdyż bardzo chciałam zobaczyć co też słychać w innych miejscach, ale planując bieszczadzkie atrakcje koniecznie uwzględnijcie na liście którąś z nich. A jeśli macie siłę to obydwie w jeden dzień. Ze swojej strony ogromnie polecam Połoninę Caryńską, bo to chyba najbardziej charakterystyczny szczyt w Bieszczadach. Jej grzbiet ciągnie się przez 5 km i posiada aż trzy wierzchołki! Najwyższy liczy 1245 m.
Z Połoniny Caryńskiej rozciągają się rozległe panoramy, a bezkres dookoła sprawia, że aż się chce krzyczeć ze szczęścia (miałam tak 9 lat temu). Szlaków na Połoninę Caryńską jest kilka, natomiast jeden z ciekawszych i najbardziej widokowych to trasa wiodąca fragmentem Głównego Szlaku Beskidzkiego – od Berehów Górnych przez Połoninę Caryńską aż do Ustrzyk Górnych. Czas przejścia to jakieś 4 godziny, a suma podejść liczy ok 570m.
Zielone wzgórza nad Polańczykiem
Nie od dziś wiadomo, że jednym z najpiękniejszych rzeczy jaką Bóg nam zesłał na Ziemię to połączenie w naturze wody i gór. Osobiście uwielbiam taki mariaż i wzdycham nad jego bajecznością na każdej szerokości geograficznej – nieważne czy w Australii, Norwegii czy w Czarnogórze.
W Bieszczadach natomiast ten widok ściska mnie w środeczku najbardziej. Polańczyk pamiętam z pożółkłych widokówek, które wisiały u mnie w pokoju na słomianej macie. Ilekroć patrzyłam na łódki zacumowane przy przystani, to od razu lepiej mi było na duszy. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale zwykły kawałek lakierowanego papieru z miejsca wprowadzał mnie w taki nostalgiczny nastrój i zadania z matematyki wprawdzie nadal przyprawiały mnie o czarną rozpacz, ale przynajmniej taką ze światełkiem z solińskiego brzegu.
Przystań w Polańczyku to świetne miejsce na chwilę oddechu i relaksu. Można tu przycupnąć na zachód słońca i dać się porwać tej wirtuozerii kolorów, którymi pokolorowany jest horyzont. Poczuć ten specyficzny zapach wody i powietrza. Jestem dość sentymentalną bułą i Polańczyk w kwestii szarpania strunami mojej melancholii duszy, pamiętającej uzdrowiskowo – staroświeckie klimaty nie ma sobie równych! Polecam zrobić sobie tu dobre popołudnie:) Bo będzie dobre na sto procent!
Obiad w Barze pod Gontami w Bukowcu
Bar pod Gontami w Bukowcu w pełni zasługuje na bycie jedną z moich bieszczadzkich inspiracji, gdyż jest tu po prostu doskonale! Będąc w Polańczyku koniecznie zróbcie sobie przerwę obiadową w tym miejscu. Trafiłam do tego baru po przeszukaniu wszelkich możliwych porad gdzie zjeść dobry obiad w Bieszczadach. Znalazłam trzy interesujące mnie opcje, które chciałam przetestować organoleptycznie na własnym organizmie.
Po pierwszym dniu, w którym zaliczyłam ogromnego jedzeniowego bubla, chciało mi się domowej i prostej szamki – takiej jak u mamy! I Bar pod Gontami wszedł w te moje gastro zachcianki cały na biało. Niewielki lokal serwuje tak doskonałe i świeże jedzenie, że przy kolejnym powrocie w Bieszczady będę jadła tylko tu!
Do tego pan za ladą roztopił moje serce tak samo jak roztapia się masełko na patelni. Wpadłam tam z ogromną potrzebą zjedzenia naleśnika z jagodami, a tu pan mówi, że niestety dostawca nie dojechał z jagodami i nie ma szans na naleśnikowe szaleństwa. Na mej twarzy rozlał się wielki jak księżyc w pełni smutek. Nie wiem czy rzeczony pan to zauważył, ale jak wyszłam w tej chmurze smutku z lokalu i zasiadłam do studiowania menu, powrócił po chwili z informacją, że na jednego naleśnika jeszcze ma jagody i już będzie go dla mnie robił. I za takie coś jestem skłonna złożyć wniosek o wpisanie tego baru na listę najwspanialszych miejsc na świecie! Nie wiem czy mój naleśnikowy bohater to czyta, ale jeśli tak to chciałam powiedzieć : Bardzo Panu dziękuję!
Smolnik nad Sanem i bojkowska cerkiew
Smolnik nad Sanem to niewielka osada, która leży u podnóża pasma Otrytu nad potokiem Smolnik. Znajdziecie tutaj nie tylko miejsca, które wystąpiły w świetnym serialu Wataha, ale również najstarszą drewnianą cerkiew bojkowską na terenie Bieszczadów, która zachowała się w całości. Cerkiew została wpisana w 2003 roku na listę UNESCO i musicie ją zobaczyć, bo jest po prostu przepiękna!
Niedaleko od cerkwi znajduje się malutkie gospodarstwo, w którym możesz nabyć sery kozie. A przy skrzyżowaniu dróg znajdziesz kompleks restauracyjno – noclegowy Wilcza Jama, w którym kręcono sceny do wspomnianej już Watahy. Swoją drogą, jeśli jeszcze jakimś cudem nie widzieliście tego serialu, to po lekturze tego tekstu będziecie mieli zadanie domowe do odrobienia! Uważam, że to jest najlepszy polski serial, od czasów kultowej już Ekstradycji z Markiem Kondratem w roli głównej.
Bieszczady na weekend – luźne wnioski i myśli nieposkromione
Miłość do bieszczadzkich bezkresów i dzikości to taka miłość, którą należy w sobie pielęgnować i co jakiś czas dać się jej rozwinąć w naturalnym środowisku. Weekend w Bieszczadach to cudowna sposobność na oderwanie się od codzienności.
Mimo, że spędziłam tu cudowne trzy dni, gapiłam się na czarne jak smoła niebo usiane miliardem gwiazd, oglądałam falujące trawy na Tarnicy, spałam w przytulnym pensjonacie z dala od wszelkiej cywilizacji (zobacz link – oszalejesz) to czuję ogromny niedosyt i już bym wracała po więcej!
Na mieście mówią, że Bieszczady to już nie te Bieszczady co kiedyś. Że jest tłoczono jak w Tatrach, że drogo i komercyjnie. Widzę wyraźne zmiany po tych kilku latach niebytności, ale jedno w Bieszczadach się nie zmieniło – wciąż zachwycają i koją duszę. Rozpalają dzikość w sercu, wpuszczają wiatr we włosy i wolność do głowy. A komercja musnęła drobną, zaledwie wierzchnią warstwę bieszczadzkiego piękna. Zatem jedźcie i odkrywajcie Bieszczady po swojemu, a potem dajcie znać jak było!:)
21 komentarzy
Oj, w Bieszczadach, to ja byłam tylko raz w życiu, na imieniny z kolonią w 2003 roku xD. Ale do dziś pamiętam, jak bardzo mnie oczarowały i nie wiem dlaczego nigdy nie powtórzyłam wycieczki. Chyba po prostu zawsze wygrywały Tatry, których nie chciałam zdradzić. Ale nie powiem, rozpaliłaś we mnie chęć odwiedzenia Bieszczad – na weekend, może parę dni? Tylko kiedy uda się to zrealizować? Na razie marzę 🙂
Jesteś niedobra 😉 Obudziłaś w nas wspomnienia sprzed roku i zasiałaś ziarno tęsknoty za Bieszczadami. Bardzo fajny artykuł. A w Bieszczady będziemy musieli kiedyś powrócić, bo tak jak piszesz są cudowne.
No polecam się ponownie 😀 😀
Ja z kolei zawsze jak słyszę Bieszczady to wspomnieniami wracam do piosenki harcerskiej: każdy z nas o tym wie, znowu spotkamy się, a połączy nas bieszczadzki trakt 😊
Nie znałam tej piosenki, ale zaraz sobie wygugluję!:)
Zjechałam kawał świata, ale za każdym razem, gdy czytam gdzieś o Bieszczadach to czuję takie lekkie ukłucie w środku. Nigdy tam nie byłam, wszelkie relacje jakie znam na ich temat, to wpisy blogowe i opowieści znajomych. Serio, muszę wreszcie naprawić ten błąd.
O, to wręcz wskazane moja droga!:)
Ja muszę w końcu pojechać w Bieszczady. Dasz wiarę, że nigdy nie byłam? NIGDY. I patrzę po zdjęciach, czytam Twoje opisy i jestem pełna niezrozumienia dla siebie… 😉
Hanka, no zdarza się w najlepszych rodzinach 😀 Czas Ci nadrobić zaległości!:)
Jak byliśmy w Bieszczadach zdobywać Tarnicę, chcieliśmy bardzo przejechać się kolejką, ale akurat pech chciał, że była nieczynna (naprawa czy awaria?). Byliśmy tam tylko na 3 dni, a to zdecydowanie za mało więc jak wrócimy to zrobimy podejście nr 2 🙂
Za drugim razem na pewno się uda:***
Bar pod Gontami w Bukowcu od 1 X do III 2021 zamknięty. Byłem tam parę godzin temu. Bieszczady powoli zapadają w sen zimowy. Po mojemu za wcześnie. Siekirezada rozbudowana,ja urok tej starej części wybrałem.Na szlakach ludzi mało i to zaleta. Żona zaciągnęła mnie na Twojego bloga , zaczynam węszyć o co w nim biega. Na chacie zaczynają polewać więc trop mogę utracić 😉 Pozdro!
No to ja muszę polać żonie coś:D Mam nadzieję, że się podoba w moim skromnych progach:)
Cóż za synchronizacja! Wczoraj wróciłam z Bieszczadów i jestem zaskoczona tym, jak one są kojące. Mimo, że jak dla mnie widok z Tarnicy d..y nie urywa i po pierwszym dniu czułam niedosyt, tak Połonina Caryńska mnie i zachwyciła i dala w kość 😉 Dopiero jednak jazda 100km przez dzicz sprawiła, że poczułam się spokojna i napełniona dobrą energią. Nie ważne, że lało jak z cebra, a my byliśmy przemoczeni po eksploracji torfowiska, kojąca moc Bieszczadów zadziałała 😉
Cudownie to słyszeć <3 Mam nadzieję, że wrócimy wszyscy jeszcze po tę magię 🙂
Podróż kolejką można skwitować „przyjemnie chociaż nudno”!!
Widoki bardzo powtarzalne.Z dawnych studenckich, niegdysiejszych wrażeń toczenia się oryginalną wąskotorówką niewiele zostało, tak jak z Bieszczad z tamtych lat.
Należy roztrąbić, że bilet na kolejkę najlepiej kupić online. Skoro w środku wrześniowego tygodnia do kasy czekałem ponad godzinę, a na wjazd na marny parking nie krócej, to co tam jest w weekendy???
Podróż kolejką najlepiej wybrać na ciepły dzień. Dzieciaki miały radochę i to cieszy 🙂
Ja byłam też w weekend ale zadzwoniłam wcześniej z pytaniem czy są w ogóle bilety i Pan poradził aby przyjechać tak godzinę przed i się uda:) Nie stałam w kolejce w ogóle, ale myślę, że miałam po prostu fuksa:)
Miałem milczeć, czytać nie komentować ale dzień po zamieszczeniu tego Twojego wpisu wróciłem z weekendu w Bieszczadach. Uruchomiłem się! Wypoczynek udany, pomimo kapryśnej pogody. Wiem, za 2 tygodnie byłoby piękniej, złoto jesieniowo w pełni. Praca ma jednak swoje terminy i się nie dało.I tyle! Te Twoje miejsca odwiedziłem. No, obiad zamiast w Barze w Bukowcu zjadłem w karczmie „Miś” w Baligrodzie. Polecam, opinie pozytywne potwierdzam. Nocleg też w innym uroczym miejscu miałem, mieliśmy.
Bieszczady 2020, to nie te same co moje Bieszczady z 1987 czy 94 ale pewnie Ci młodzi, których mijałem po drodze za 30 lat napiszą to samo;)
Dzikość w sercu na niedzikość zamieniłem, wiatr we włosach na powiew, a wolność w głowie pozostała wolnością jak dawniej. Wrócę tu:)
Zbieram ekipę i ja jadę , a potem idę według wytyczonej trasy trasy , dzięki , a Twoje opisy jedzenia toż to ślinka cieknie , a moja dieta ?! Jak ja lubię Cię czytać !!! Czekam na następny wpis i pozdrawiam
O dziękuję <3 To istna szynka parmeńska na moje pisarskie serduszko<3 A diety zaczyna się zawsze od poniedziałku 😀 Nigdy na urlopie!
Delko… przez Ciebie jeszcze bardziej mam ochotę rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady!